Plac Ćwiczeń


Tutaj przeprowadzane są szkolenia. Każde szkolenie powinno być kolumną - kolejne komentarze winny być odpowiedziami na poprzednie, wtedy nie będą się mieszać.

19 komentarzy:

  1. [Kontynuacja szkolenia z Atonem i Crysanthe.]

    * Zatrzymała się w pewnej chwili, rozglądając dookoła ze ściągniętymi brwiami. W końcu zmieniła trasę marszu i zamiast udawać się w kierunku lasu Hiskish, podążyli wzdłuż południowego brzegu jeziora, przy którym się znaleźli. Czyżby zmieniła zdanie, co do celu wędrówki? Słysząc słowa ucznia, uśmiechnęła się pod nosem, triumfalnie. Wreszcie zyskała nieco uwagi ze strony Atona, którą od początku chociaż na chwilę starała skupić na sobie. Odpowiedziała jednak zwyczajnym tonem głosu, ani oschłym, ani zbytnio zainteresowanym. * Oczywiście. * Było to jedyne słowo padło ze strony kobiety. Później już nie przeszkadzała swemu uczniowi w kontemplacji, również pozwoliwszy swym myślom dryfować po nieokreślonych sferach. Sprężystym krokiem wciąż kierowała się ku tylko sobie znanemu kierunkowi. We względnej ciszy i spokoju przeszli niemal całą długość jeziora Craciac. Można było podejrzewać, że celem tej wędrówki są siedliszcza harpii, zajmujące większość tej części gór Yiale, do której się nieustannie zbliżali. Szare zęby szczytów od pewnego czasu stanowczo rosły z każdą mijającą minutą. Sądząc po pozycji słońca, jeszcze niecała godzina i będą na rozwidleniu rzeki, u stóp siedliszcz. W pewnym momencie Rossitiana zatrzymała się, opierając lewą dłoń na rękojeści miecza. Drugą ręką dała znać Atonowi, by się zatrzymał.* Coś się zbliża. * Oznajmiła cicho, nasłuchując szeptu drzew.* I nie wygląda, by miało dobre intencje. * Dodała, sprawdzając, czy miecz cicho i gładko wysuwa się z pochwy. Jak zwykle jej nie zawiódł. Coś się czarnowłosej wydawało, że mały sprawdzian czeka ich nieco wcześniej, niż zaplanowana, krótka misja. Weszła w cień, dokładniej kryjąc swa prezencję magiczną.* Lepiej bądź gotowy. Ostrożności nigdy za wiele. * Uśmiechnęła się kącikiem ust, lecz bez cienia rozbawienia.*
    * Smoczyca westchnęła, wydając z siebie gardłowy pomruk.* “Niech tak więc będzie.” *Odparła, a tymczasem teren się zmienił. Srebrne ślady skał zaczęły się pokazywać coraz częściej. W końcu znalazły się na polanie u stóp wzgórza, na którego szczycie straszyła swą potęgą opuszczona przed wiekami świątynia.* “Widzisz ten budynek, górujący nad nami?” *Zagadnęła, błyszczące gwiazdy ślepi kierując w jego stronę.* “Niegdyś było to święte miejsce, gdzie czczono Bogini Światła Arylithanię. Wieki, wieki temu. Ale tak właśnie jest. Koło czasu toczy się dalej, Bogowie odchodzą w niepamięć... Chociaż wciąz egzystują gdzieś w przestrzeni.” * Nawet jeśli Crysanthe wiedziała to wszystko, a nawet możliwe, że jeszcze więcej, Elayna i tak postanowiła wczuć się w rolę mentorki. Chociażby po to, by samej sobie odświeżyć pamięć. Kiedy żyje się tak długo, niektóre informacje chowają się w głębi umysłu.* “Przy okazji je zwiedzimy.” *Rzuciła jeszcze i na powrót podjęła wędrówkę.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Przez pewien czas przypatrywał sie okolicy. Zapewne nie on jeden wybiegałby w przód, myślał o nieprzyjemnych spotkaniach z harpiami, tak powszechnie tutaj występującymi. Te słynące z upodobań do błyskotek stworzenia z pewnością nie przepuściłyby okazji do wzbogacenia swych zbiorów o kusząco lśniacą w słońcu broń, którą dysponowała parka wędrowców. Aton zmarszczył lekko brwi, gdy jego nauczycielka zmieniła zdanie co do kierunku marszu. Nie kwestionował tego, bo wiadome było, iż kobieta zmienną jest... Stanął od razu, widząc gest Rossitiany, niemy rozkaz. Przez kilka chwil obserwował ją. Wiedział, że nie była człowiekiem, górowała nad nim doświadczeniem, wyczuleniem zmysłów oraz zapewne nie tylko tym. I on zamierzał usunąć się w bok, nie tkwić na całkowitym widoku. Lecz czasu starczyło na jeden jedyny krok w tył. Skuszony przez obcy dźwięk, wbił lodowaty wzrok w przestrzeń przed sobą, machinalnie sięgając ręką na plecy, gdzie w wysłużonej pochwie spoczytał miecz dwuręczny. Wyszarpnął go czym prędzej. Zdawać by się mogło, że na ostrzu mignęła para rozjarzonych szaleństwem ślepi, które równie szybko zniknęły co błysnęły. Mężczyzna przedłużył ten ruch, z prostego wydobycia broni przerabiając go na szeroki zamach. Miast ostrzem, uderzył płazem. Cokolwiek wystrzeliło bądź wyskoczyło spomiędzy drzew, zostało odbite gdzieś w lewo. Aton nie próżnował, stojąc w niewielkim rozkroku na ugiętych nogach, po raz kolejny przedłużył zamach mieczem. Wiecznie schowanej, teraz opartej na przedramieniu broni można się było nareszcie przyjrzeć. Zwyczajnie wyglądające rękojeść i jelec mylnie sugerowały pospolitość. Jednakże ostrze pozostawało co najmniej intrygujące: wykonane z błękitnej stali, w połowie normalne, w połowie ząbkowane i pozbawione innych ozdobników. Choć z pewnością miecz miał swoją całkiem słuszną wagę, w pełni skupiony na ewentualnym przeciwniku Aton swobodnie dzierżył go w jednej ręce.*
      *Chrysanthe podążała za Elayną na podobieństwo myśliwskiego ogara, lecz w przeciwieństwie do tego posłuszczego tropiciela, zadzierała kształtny łeb, by móc obserwować swą znacznie postawniejszą mentorkę. By za nią nadążyć, musiała truchtać. Nie zwracała uwagi na zmieniający się grunt, słuchała... Popatrzyła na rozpadającą się świątynię bez względnego entuzjazmu czy rozczarowania. Podobnie jak Jeździec, miała neutralne podejście do życia, na krytykę czy pochwałę będzie czas, gdy pojawią się godne tego powody. Z przygnębieniem przemierzała salę główną, spoglądała na zapomniane ściany niegdyś wielbionego miejsca, poutrącane kolumny, resztki rozbitych naczyń walających się w stosach pyłu. Pęknięty na dwoje ołtarz ofiarny straszył nieuchronnym końcem wszystkiego. Właśnie weń wpatrzona, przysiadła w chmurze kurzu. Kiedyś, dużo mniejsza, była tu razem z Mulkherem, pokazała mu, że to miejsce nadal żyje, skrycie i powoli, ale żyje. Sama również przychodziła, mała nieustraszona, której łatwiej zdzierżyć jęki przeszłych istnień, niż wrzaski tych jeszcze egzystujących. Wtedy jednak ołtarz wciąż był cały. Przepadło. Nie zważając na obserwującą ją mentorkę, smoczyca odezwała się z dziwnym sentymentem, odsłaniając swoje uczucia bardziej niż kiedykolwiek.* "Kiedy straciłam skrzydła, Aton opowiedział mi pewną legendę. I choć nie dotyczyła tego miejsca, ani żadnego killinthorskiego bóstwa, miała w sobie... mogłaby..." *Jąkała się. Nie potrafiła wyrazić słowami ogromu uczuć, jakie wzbudziła w niej opowiedziana przez Atona historia. Nie umiała jej skatalogować, zaszufladkować w dziale konkretnego zinterpretowania. Dlatego była taka piękna. Dlatego tak bardzo kojarzyła się Chrysanthe z tą zapomnianą świątynią.*

      Usuń
    2. [Kontynuujmy zatem :)]

      *Kadzidło dopalało się. Ścieżka szarego popiołu znaczyła mosiężny podstawek, wypełniając jego finezyjne grawerunki. Ostry, charakterystyczny różany zapach zaległ niczym mgła w zacienionym pomieszczeniu, przypominającym bardziej grotę, niż komnatę. Mimo, iż słońce jeszcze widniało na nieboskłonie, nie spoglądało przychylnie na to miejsce, zezwalając, by stało się królestwem cienia. Almariel siedziała przy pustym biurku. Prawie pustym. Na jego wytartym blacie leżał jedyny przedmiot. Demonica z należytą uwagą, delikatnie, wodziła lnianą chusteczką po każdej wypukłości, chcąc zmieść z nich nawet najmniejszą drobinkę kurzu. Było to dawne odznaczenie przywódcze. Amulet z białego złota, nad którego centrum panowała dumna sylwetka czarnego smoka o hipnotyzujących, srebrnych ślepiach. Niewyraźny uśmiech przemknął po bladych ustach. Ów znak dodawał jej sił, w niewyjaśniony sposób sprawiał, że wątpliwości co do słuszności obejmowanej pozycji ulatywały. Ostatni raz smagnęła materiałem po gładkiej powierzchni, po czym schowała przedmiot do jednej z szuflad. Wraz z jej zatrzaśnięciem pojawiła się obecność, powietrze zawirowało od głębokiego oddechu.* To będzie wyzwanie. *Rzekła, uprzedzając wiekowego gada. Na łuskowatych wargach wykwitł uśmiech, gdy smok wychwycił w tonie jeźdźczyni nutkę ekscytacji i zniecierpliwienia, tak niepasującą do niepokoju w tle. Nie odpowiedział jednak. Wciąż był zaintrygowany decyzją demonicy. Tak nagłą, zdaje się, że nieprzemyślaną, a której była tak pewna. To nie pierwszy raz, kiedy ze stonowanej, zamkniętej w świecie własnych myśli kobiety, przemienia się w lidera, gotowego walczyć o to, na czym mu zależy, nie zważając na trudności i zagrożenia. Spojrzał na nią z szacunkiem i uznaniem. Jednakże zaraz jego wzrok pociemniał i zmętniał. Niepewny był los tej dwójki… Ów smutne wydarzenie, kiedy to Chrysanthe poświęciła swoje skrzydła, skrywało więcej niewiadomych, niż się mogło wydawać. Nieoczekiwanie się stało. Było to wyzwanie… Coś więcej… * Chodźmy. Niebawem zmierzch…
      *Hakowate szpony zazgrzytały o kocie łby ćwiczebnego placu. Ucichł basowy tembr czarnych błon, przebrzmiał cichy szelest piór, wraz z echem tąpnięcia ciężkich butów. Ostry jak sopel wzrok demonicy przeciął plac w poszukiwaniu uczniów. Ze smoczych nozdrzy uleciał siwy dym, po czym złączył się z podmuchem zimnego wiatru. Z północy, od gór, nadchodziły chmury.*

      Usuń
    3. [Chyba nie ma wyboru :)]
      ... to się dla ciebie źle skończy, zobaczysz. *Szepnął, nim z upodobaniem wetknął do ust papierowy rulonik wypchany tytoniem. Wyprostował się, chcąc poprawić ułożenie tkwiącej na plecach powycieranej pochwy z mieczem, a gdy już znalazł odpowiedni kąt wychylenia, ponownie oparł plecy o kamienną ścianę Placu Ćwiczeń, pod którą siedział już od jakiegoś czasu. Na tęczówkach niebieskich jak niebo w południe błysnęły iskry, po czym koniec papierosa zajarzył się ledwo dostrzegalnie. Przymknął oczy, z lubością zaciągając się potężną porcją dymu. Trzymał go w płucach dłuższą chwilę, racząc zmysły końską dawką nikotyny. W jakiś sposób przypominał smoka, kiedy wypuszczał siwy obłok trującego oparu przez nos. Chrysanthe, jak dotąd siedząca z iście gargulcowym wyrazem pyska w marnej próbie udawania Mulkhera, popatrzyła z potępieniem na Atona, całkowicie zatopionego w skomplikowanych rozkoszach papierosa. Zmarszczyła brzydko nos. To był inny tytoń niż kiedyś, już nie pachniał cynamonem i jabłkiem, tylko wściekle gryzł w śluzówki. Drażnił, rozwścieczał nawet. Smoczyca już dawno pojęła, że nie da rady odciągnąć swego Jeźdźca od nałogu, ale tego fetoru zdzierżyć nie potrafiła.* "Jak możesz palić to świństwo? Przecież to ani smaczne ani przyjemne dla innych, a w dodatku cię zabija!" Wolę zginąć od papierosa niż od miecza... I przestań parodiować Mulkhera. *Odparł krótko. Z nutką zawodu w pomruku odkrył, iż papieros już się kończy. Wyjął niedopałek z ust i wystrzelił go w powietrze, gdzie spłonął natychmiast. Wypuścił ostatnie pióropusze dymu przez usta, kiedy zjawili się ich nauczyciele. W trochę niedbały sposób podniósł się z miejsca i stanął przed Almariel i Mulkherem. Chrysanthe, siedząca do mentorów plecami, nie zwróciła na nich uwagi, zamiast tego zapamiętale urągała sobie "mulkherową parodię". Dopiero kiedy Aton głośno odchrząknął, obróciła się i popatrzyła na nauczycieli. Było to jednak spojrzenie w każdej mierze z umiarkowanym zainteresowaniem, gdyż Nocna zastanawiała się, ile czasu Almariel z Mulkherem będą ich uczyć nim porzucą ten pomysł. Wszakże nie byliby pierwszymi... Aton, jakby przeczuwając chodzące Chrysanthe po głowie myśli, stanął w lekkim rozkroku, z rękami za plecami i zadał najoczywistsze z pytań.* Od czego zaczynamy?

      Usuń
    4. "Ashan', thera dah', Atonie i Chrysanthe." *Bulgoczący, niski głos smoka przetoczył się leniwie po brukowanym placu. Mulkher powitał uczniów lekkim skinieniem opancerzonego łba. Boki usiane śladami po bitwach unosiły się jak skrzydła miecha, przetaczającego powietrze z chrapliwym świstem. Wzrok Almariel spoczął na cienistej smoczycy. Zamyśliła się na chwilę, widząc ów średnio zainteresowaną postawę gadziny; Chrysanthe odznaczała się nadzwyczajną inteligencją i zapewne nie brakowało jej sprytu. Ponadto broniła swoich poglądów jak lwica swoich młodych. Mulkher będzie musiał wykazać się niemałym arsenałem wszelakich umiejętności, by móc coś zdziałać... Niewykluczone, że smoczyca zdążyła wchłonąć część kiepskich wzorców, prezentowanych przez niektórych członków Zakonu... Mimo to nie wątpiła, wierzyła w Czarnego. Wyciągnęła dłoń, położyła ją na topornej szyi gada. Wymieniła z nim tylko krótkie spojrzenie.* Zaczniemy osobno. *Odparła Almariel, podciągnąwszy czarne rękawiczki. Mulkher posłał smoczycy nieznaczny uśmiech, wskazał łbem na drugi koniec placu i w tamtą też stronę podążył, ociężałym i niespiesznym krokiem.*
      *Demonica zwróciła całą swoją uwagę ku mężczyźnie. Jej obliczem zawładnęło skupienie i powaga.* Ściągnij miecz. Nie będzie potrzebny. *To powiedziawszy, sama odrzuciła na skraj placu, pod kamienistą ścianę swoją broń, schowaną w nieimponującej, zdawało się, że źle uszytej pochwie.* Jesteś obyty w szermierce lepiej ode mnie, władasz dwuręcznym mieczem, co dla mnie jest umiejętnością nieosiągalną. *Przez blade usta przemknął cień uśmiechu. Zdawało się, że nie ma już w niej wiele z tej irytacji i wściekłości, jaką obarczyła go całkiem niedawno w bibliotece. Mimo to, wyzwanie grzmiące w głębi źrenic ostrzegało, że spokój jest niepewny.* W Zakonie na pewno znajdą się inne osoby chętne do ćwiczeń, zatem rozwój w tym kierunku jest możliwy. Moją domeną jest magia… Duch… Umysł. Tym się zajmiemy… *Sięgnęła ku zgrabnej szkatułce niewielkich rozmiarów, przymocowanej do jednej z pasów. Otworzyła ją; wyfrunęło z niej dziewięć małych kulek, które natychmiast utworzyły wokół Atona krąg, formując się mniej więcej na wysokości jego barków. Każda była innej barwy, a były to czerwień, zieleń, błękit, biel, srebro, czerń, złoto, jedna wahała się, czy nie rozpłynąć się zaraz w powietrzu, a jedna zdawała się być stworzona z bladego kryształu.* Oczyść myśli. Powiedz mi, co czujesz. *Przytknęła dłoń zaciśniętą w pięść do ust, zamarłszy w skupieniu.*
      *Wiatr wpadł w błoniaste wachlarze zdobiące grzbiet smoka, podrywając je do wdzięcznego tańca. Rtęciowe ślepia smoka dłuższą chwilę wpatrywały się w ginące na zachodzie słońce, by potem zwrócić się na napływającą toń chmur. Myśli spowite tajemnicą zajmowały umysł Czarnego.* ”Więź jeźdźca i smoka jest jednym z największych cudów naszego świata, lecz zarazem największą niewiadomą.” *Ozwał się w końcu, usiadł i zawinął ogon wokół nadgarstków.* „Każdy odczuwa inaczej jej istotę i jej skutki. Zalety i wady. Jak Ty ją postrzegasz?”

      Usuń
    5. *W odpowiedzi na powitanie, mężczyzna jedynie skinął głową. Wiedział, iż więcej dopowiadać nie trzeba. Milczał, potakująco przymykając na dłuższą chwilę oczy. Nauczanie oddzielnie było zapewne jakimś testem, mistrzowie chcieli poznać możliwości podopiecznych. Lecz perspektywa rozstania się z mieczem nie przypadła mu do gustu. Lubił ciężar broni, lubił czuć spokój, że w razie niebezpieczeństwa będzie mógł w każdej chwili odeprzeć atak. Lubił pamiętać, kim miecz go czyni, a bez niego czuł się w pokrętny sposób... nagi. Z cichym westchnieniem sięgnął do klamry pasa, który pod kątem przecinał klatkę piersiową. Z sentymentem popatrywał na spoczywającą na dłoniach pochwę, po czym chwycił żelastwo pewniej i cisnął pod ścianę. Broń upadła z dość nienaturalnym hukiem, jakby jej waga była większa, niż szacowano. W następnej chwili najemnik ciekawie zerkał na wylatujące kulki. Przyglądał się każdej z osobna, jednocześnie odchylając się lekko na boki by lepiej dojrzeć każdą z nich. Różnorodność kolorów musiała coś oznaczać, tylko co? Żywioły? Dziedziny magii? Mógł tylko zgadywać... Nie pytał, po cóż ma oczyszczać umysł, po prostu to zrobił, instynktownie zamykając powieki. Miał wrażenie, że zapada się w siebie... Aton nie był świadom tego, co działo się, gdy on tkwił w martwym punkcie, lecz Almariel jak najbardziej. Powietrze ledwo odczuwalnie wibrowało, wypełniło się głosem, jednak ani to było szeptanie czy warczenie. Szmery, których echo krążyło w nieskończoność. Przysiąc by można i przed bogami, że po ziemi coś się prześlizgnęło, że nad ramieniem mężczyzny na sekundy zamajaczył zarys dużego łba, bardziej końskiej czaszki, z imponującymi rogami i rozjarzonymi bielą oczodołami. Cokolwiek to było, spoglądało chwilę na demonicę. Później odwróciło się i zniknęło. W tym samym momencie Aton otworzył oczy, minę miał zamyśloną.* Pustka. Nie czułem nic poza pustką. *Odparł z niejakim zmieszaniem, dziwnie zdegustowany własną obojętnością na wszystko. Zdawał się zupełnie nie świadomy zjawiska, które miało miejsce podczas jego "medytacji".*
      *Podążyła za Mulkherem, lecz bez krzty entuzjazmu. Coraz częściej traktowała lekcje bardziej jak przykry obowiązek niż przygodę. Takowych przeżyła ostatnio dość dużo i nic nie wydawało jej się dość ekscytujące, by nazywać to choćby spacerem. Powłóczyła łapami, niekiedy po prostu ciągnąc stosunkowo krótkie pazury po ziemi. Nie zwracała zbytniej uwagi na otoczenie, usiadła kawałeczek przed Mulkherem, kiedy i on to uczynił, lecz w przeciwieństwie do niego pozostawiła długi, biczowaty ogon leżący bez ładu na kamieniach. Przy Czarnym, niemal dwa razy mniejsza od niego, nie prezentowała się zbyt okazale. Jęknęła w duchu, słysząc filozofię. Przestała uważać, ostentacyjnie drapiąc jeden z kamieni. Dopiero zapytana podniosła wzrok na smoka.* "Jak postrzegam? Nie postrzegam. Nie utrzymujemy kontaktu umysłowego, nie rozmawiamy w ten sposób, nasze relacje opierają się na intuicji, czytaniu zachowań drugiej strony. Odpowiada nam ten system. Co prawda wyczuwam jako takie emocje mego Jeźdźca, lecz są one niewyraźne i... odległe. Umysł spowija dziwna mgła, a wszystkiego broni mur. Co tam siedzi? Tego pewnie nawet Aton nie wie, ale cokolwiek to jest, nie mam zamiaru ani chęci tego dotykać." *Odparła bez ogródek, po czym powróciła do skrobania kamienia krótkim szponem.*

      Usuń
    6. *Zmrużyła ciekawie oczy, widząc ów osobliwość. Duch przybrał pospolitą postać, szkieletu hybrydy konia i kozy. Wsłuchała się w szepty, czy też szmery, jakby dość znajome. Te jednak… Sztorm wniosków i pytań rozszalał się w jej głowie, jeszcze zanim postać zdążyła zniknąć. Kontemplowała w ciszy; zdawało się, że nie usłyszała odpowiedzi Atona. Dopiero po długiej chwili spojrzała mu prosto w oczy, w przewiercający i bezwzględny sposób, jakby chciała wyszarpnąć tajemnicę, jaką skrywał. Szukała sygnałów, które mogłyby go… zdemaskować. 'Albo kłamie albo rzeczywiście nie jest świadom', pomyślała. Wreszcie oderwała od niego badawczy wzrok. Poczęła krążyć w jedną i w drugą stronę, jednak powoli i spokojnie. Rozważała przypadki. Uruchomiła wszelkie trybiki umysłu, poczęła przeszukiwać pamięć. Kulki ani drgnęły, mimo, iż powietrze ugięło się pod naporem aury. To, że kula esencji ognistej magii nie zareagowała, nie zdołało jej zaskoczyć. Dopuszczała możliwość, że źródłem jego umiejętności jest siła woli i, czy też lub, anomalia ciała, jaką były niebieskie podskórne punkty. Ale że ani kula umysłu ani czarnej magii…? Westchnęła. Przyjęła, że powiedział prawdę.* Przywołałeś coś. Pytanie tylko, czy jest to zwykły duch, czy też coś zgoła innego. Chrysanthe targowała się z nieznanymi siłami o Twoje życie, może ono już nigdy nie wyglądać tak jak wcześniej… *Almariel postąpiła krok ku mężczyźnie i z ociąganiem położyła mu dłoń na ramieniu. Chwilę nie ruszała się, badała, szukała, wysyłając lekko odczuwalne impulsy. Cofnęła się i spojrzała na niego z wahaniem.* Czy w Twoich żyłach płynie tylko ludzka krew?
      *Wysłuchał jej, poświęcił jej uwagę, chociaż widział, że jej nie stać na to samo. Nie znał smoczycy nawet w małej części, lecz bez zastanowienia mógł stwierdzić, że zaszła u niej diametralna zmiana. Czym została wywołana? Było wiele możliwości. Pochylił się i zbliżył doń pysk, tak, by mogła widzieć bezmiar chmur odbijający się w toni srebrnych tęczówek.* „Badanie umysłu drugiego ogniwa wymaga czasu i poświęceń. Lecz w połączeniu dwóch dusz tkwi nasza największa siła. Tu nie chodzi o poznanie każdej myśli, o obdarcie z tożsamości, zatracenie się. Nie chcesz wiedzieć, co siedzi w głowie Atona? Zatem nie będziesz zdolna ochronić i jego i siebie, gdy to, z czym zawarłaś układ, postanowi złamać warunki.” *Powstał i postąpił parę kroków, westchnął.* „Twoja potęga to umysł. Będzie jeszcze większa, gdy nauczycie się wykorzystywać więź jeźdźca i smoka. Będziecie przygotowani na stawienie czoła wszelkim zagrożeniom, nawet śmierci.” *Ponownie skierował na nią swój wzrok, lecz był on już znacznie ciemniejszy. Przez to i jego oblicze nabrało zmęczenia przeżytych lat.* „Ale ja nic nie zdziałam, gdy Ty nie będziesz się chciała uczyć… Z czym zawarłaś układ? Jaka siła zgodziła się na zwrócenie Atonowi życia w zamian za Twój klucz do niebios?" *Zapytał wprost. Postrzępione, smoliste błony zawyły żałobnie, tchnięte podmuchem.*

      Usuń
    7. Jakoś nie przypominam sobie, by moja matka, babka, prababka czy praprababka i dalej wstecz miała schadzkę z ludzkim magiem, o mężczyźnie innej rasy nie wspominając. *Rzucił dość sceptycznie. Niewielka zmarszczka wykwitła mu na czole. Pomrukiwał cicho, zachodząc w głowę skąd wzięła się owa wątpliwość i czy jest w pełni pewien swojego pochodzenia. Przetrząsał wspomnienia, te jedyne logiczne jakie posiadał przed i po wystąpieniu czarnej dziury pamięci, metodycznie, jedno po drugim. Drzewo genealogiczne, sąsiedzi, wiejskie plotki, mniejsze i większe wypadki. A gdy sądził, że nie znalazł odpowiedzi na pytanie Almariel, spadła jak grom z jasnego nieba. Podniósł na demonicę wzrok o nieodgadnionym wyrazie.* Amnezja. To jest klucz. Coś musiało stać się w tym okresie, dlatego jestem ścigany i dlatego... mieliśmy dodatkowego zainteresowanego. Ale co to było? Wybacz, nie jestem w stanie udzielić Ci pomocnej odpowiedzi. *Bezradnie wzruszył ramionami. Poniekąd miał czyste sumienie, gdyż o swojej przypadłości wspomniał nawet w dokumentach, które musiał wypełnić każdy Członek Ordo.*
      *Smoczyca zerknęła nagle na Mulkhera, dość gniewnie, gdy mówił o badaniu umysłu. Coraz mniej podobały jej się techniki nauczania Czarnego, wieczne powtarzanie wszystkiego co oczywiste i krytykowanie systemu, jaki stosowała wraz z Atonem. Dlaczego był gorszy? Bo inny? Bo nie wywewnętrzniali się jedno do drugiego? Mimo pewnej dozy oburzenia, Nocna pokusiła się o bardziej przymilny ton.* "Mulkherze, my się chyba nie rozumiemy... Może w ten sposób: jeżeli przed Tobą leży stos łajna - wchodzisz w nie radośnie? Nie sądzę. Ja również nie zamierzam włazić Atonowi w myśli, tym bardziej, że ma umysł rozchwiany, zagmatwany. Ingerencja pogorszyłaby sprawę. Szczególnie, iż Aton sobie takich... wglądów nie życzy, co jawnie oświadczył. Nie będę go nakłaniać siłą." *Burknęła, przez chwilę przypatrując się poczynaniom swego Jeźdźca. Mruknęła niepewnie z sobie tylko znanych powodów. Zaraz potem zmarszczyła zaznaczone kościanymi zgrubieniami brwi. Pytania, wiecznie pytania. Ale te były najgorsze ze wszystkich. Dlaczego ich to interesowało? Aton żył, tylko to było warte uwagi.* "Ani widmo ani sama Kostucha, a jej Wysłannik. Na imię ma Gustav. W przeciwieństwie do innych tworów, które uciekają na widok żyjącego, ten Upiór jest ciekawski, niewidzialny chadza wśród ludzi. Bawią go nasze problemy i tylko dlatego zgodził się przedłużyć proces odsyłania ducha do Zaświatów, żeby napędzająca mego Jeźdźca siła nabrała mocy, by przytrzymać wolę walki w ciele. Czy też, by się obudzić po latach uśpienia." *Umilkła, ważąc słowa. I tak dużo powiedziała, czemu nie więcej...* "Gustav nie zrobił tego z dobroci niebijacego serca. Życie, wolność Atona za wolność moją, tę podniebną... A jeżeli Nie podoba Ci się ten układ, mogę Cię do Gustava nawet zaprowadzić. Tańcuje na grobach tu w okolicy..."

      Usuń
    8. *Zgryźliwa myśl 'nigdy nie wiesz...' wymsknęła się spod barier dobrego smaku, na szczęście pozostała szybko stłumiona i zagoniona w czeluści umysłu demonicy. Kobieta zmarszczyła brwi na wspomnienie o amnezji. Często w dokumentach widziała takie wzmianki o utracie pamięci, by późniejsze rozmowy ujawniły, że były to mrzonki mające na celu utajenie faktów. Każdy miał prawo do swoich tajemnic, nie wnikała... Tym razem było inaczej. Pokiwała przecząco głową i ponownie obdarzyła mężczyznę cieniem uśmiechu.* Nie dowiemy się tego. By odkryć mgły pamięci, trzeba by było długiego seansu telepatycznego. Nie mam zamiaru Ci nawet tego proponować, poradzimy sobie. *Rzuciła pospiesznie, chcąc zakończyć ten temat. W jej głosie zajaśniała nuta obawy i zamierzchłego bólu. Nie odzywała się chwilę, po czym złączyła i potarła dłonie, dając wyraźny znak, że przyszła pora na działanie.* Powiedz, najlepiej też pokaż, jak zapalasz swoje papierosy? Co umiesz zrobić tymi ognikami?
      *Błoniaste krezy napięły się gwałtownie, poczęły lekko drgać. Smok odsapnął ciężko, uwalniając salwę gryzącego dymu. Milczał, nie zdejmując ze smoczycy wzroku. Jak miał nauczać, skoro nie miał przed sobą ucznia? Otwartego umysłu, który miast podjąć się konstruktywnej dysputy, zapierał się? Pokiwał rogatym łbem na boki. Widział w ślepiach Chrysanthe gniew. Burzyła się na jego słowa, a przymilny ton zdawał się ukazywać lekceważenie.* "Radośnie, może nie. Ale z nadzieją, tak. Bo nawet w stosie łajna można znaleźć coś wartościowego. Skoro jesteś pewna tego, co mówisz i uważasz, że wiesz lepiej ode mnie i Almariel, niech tak będzie." *Błony ponownie rozluźniły się i złączyły w tańcu z wiatrem. Oko gada mimowolnie zamknęło się, uderzone pierwszą kroplą deszczu. Smok burknął, jakby z zainteresowaniem i spojrzał ku niebu, jednocześnie słuchając smoczycy.* "Wiem, co kieruje takimi stworzeniami przy zawieraniu układów. I chyba się nie rozumiemy... Nie jestem tutaj po to, by lecieć do Gustava i błagać, by nie zechciał się rozmyślić, ale po to, by ukazać Ci inny punkt widzenia i może czegoś nauczyć. Gdybyś zechciała poznać inny wymiar więzi jeźdźca ze smokiem, mogłabyś w inny, bezpieczniejszy i pewniejszy sposób uratować Atona, dzieląc się z nim swoją energią życiową. Ale ja nie będę nikogo zmuszał. To wasze życie i wasze decyzje." *Westchnął, rozłożywszy nieco skrzydło, łapiąc w nie krople deszczu i przypatrując się, jak toczą się po krawędziach łusek.* "Czy jest coś, czego w ogóle zechciałabyś się nauczyć? Czy to szkolenie jest dla Ciebie tylko marnotrawstwem czasu?"

      Usuń
    9. *Z grymasem przyznał w duchu, iż na takowy seans będzie musiał się wybrać. Nie prędko to nastąpi, nie dysponował odpowiednimi funduszami, a tych nijak zwiększyć, dopóki przymusowo pozostaje na terenie zamku. Mruknął z cieniem udręki, pasożytniczo wetkniętym między niskie tony. Pozaciągane długi, seans, surowce do kuźni - pieniądze zbyt szybko uciekały mu przez palce... Zerknął na demonicę z iskierką zainteresowania w błękitnym oku, lecz to trwało zaledwie sekundy. Bańka pesymizmy rozprysnęła się, a jej mydlane pozostałości wyparowały w niebyt, gdy padł temat papierosów. Nie dalej jak kilka minut temu jednego z podejrzaną miłością wypalił, lecz przeciwko następnemu nie miał nic. Naszła go inna myśl: czy wrażliwe zmysły Almariel zniosą tę wściekłą mieszaninę toksycznych aromatów? Wątpił, pewnikiem kazałaby mu rozstać się z tą drobinką rozrywki.* Może zamiast marnować papierosa i dręczyć ludzkość zapachem dymu, pokażę to w praktyce... *Rzekł typowym dla siebie zamyślonym, przyjemnie mrukliwym tonem. Już rozwiązywał supełki na rzemieniach obwiązujących długie rękawice. Ściągnął obie i wetknął za skórzany pas od spodni. Po raz kolejny okazało się, iż mężczyzna nie potrafi siedzieć bezczynnie w wolnym czasie, którego miewa aż nadto, nieustannie pracuje w kuźni, o czym świadczyły już upaprane czymś dłonie, świeże zadrapania oraz fioletowy paznokieć, w który musiał uderzyć najwyżej trzy godziny temu. Pulsujące niebieskawymi iskierkami żyły wystawały dość nieapetycznie. Aton zacisnął pięść, nieznacznie napinając przy tym wypracowany biceps. Ogniki natychmiast przyśpieszyły biegu. Dłoń momentalnie otoczyły błękitnawe płomienie, o dziwo nie wydzielające tak dużo ciepła jak ich zwykłe odpowiedniki, mimo że ich blask był znacznie mocniejszy. Mężczyzna raz czy dwa obrócił rękę, jakby obserwując anomalię. Ta jednak trwała nie dłużej niż parę minut, a gdy wypaliła się do cna, najemnik z przyzwyczajenia zajął się strzepywaniem drobniutkiego, krystalicznego osadu, który zawsze pozostawał po takich pokazach.* Nie potrafię utrzymać tego dłużej. *Dodał krótko, wszelkimi sposobami otrzepywania walcząc z pyłem.*
      *Lekko cofnęła opatrzony jelenimi rogami łeb, spoglądając na Mulkhera z mieszanką politowania i rozbawienia zarazem. Nie jak na nauczyciela, podziwianego pod każdym względem, a raczej na jakiegoś opoja, który to zatacza się po gościńcach i w niedających się słuchać, obelżywych piosenkach obraża władzę. Jak na kogoś niespełna rozumu. Iskiereczka złośliwej satysfakcji błysnęła w zakamarkach umysłu smoczycy, gdy dostrzegła ciężkie westchnienie Czarnego. W końcu Mulkher przekonał się, iż nie wszystkie podlotki są potulne i zapatrzone w mentora jak w przedstawiciela istot boskich na ziemi. Po raz kolejny przyozdobiła głos w aksamity, lecz bez cienia sarkazmu.* "Dlaczego mnie o to pytasz, Mulkherze? Ty tu jesteś starszy, na pewno wymyślisz coś ciekawego. Wierzę w Twoje zbawcze moce..." *Posłała kolosowi uśmieszek, obficie okraszony przesadną uprzejmością, po czym z namaszczeniem poczęła kreślić pazurem niewyraźny obrazek w jednej z tych nielicznych wypełnionych ziemią szczelin w podłożu Placu Ćwiczeń... Jednakże Nocna nie potrafiła skryć pewnego faktu, którego winno się domyślać już na początku rozmowy: charakterem usiłowała nadrobić rażące braki w fizyczności.*

      Usuń
    10. *Przeniosła ciężar ciała na lewą nogę i oparła ręce na biodrach. Sama miała trudności w ocenie, czy Aton postąpił ścieżką etykiety, czy też nie. Z jednej strony winien poczęstować papierosem, z drugiej mogła kierować nim chęć faktycznego uchronienia przed zabójczą mieszanką. A może miał ich miało i nie chciał marnować? Westchnęła melancholijnie, uśmiechając się do dawnych - wręcz starożytnych, pomyślała z przekąsem - wspomnień jej młodości. To były czasy… Póki płuca współpracowały, zadymiała je czym tylko się dało, zasłaniając się najróżniejszymi argumentami… Że lepiej się myśli… Że łatwiej się skoncentrować… Gdy to nie przekonywało, pozostawał najistotniejszy i najprawdziwszy element – było to po prostu przyjemne. Szybko otrząsnęła się, gdy wzrok wyłowił luźne rzemienie rękawic. Nie zdziwiły ją zabrudzenia spracowanych dłoni, tylko głupi mógł nie zauważyć, że ktoś namiętnie poddaje się pracom w kuźni, znajdującej się w zbrojowni, i to mieszkając na tym samym piętrze. Dobrze, że ściany były tłumione magiczną barierą… Z ekscytacji widokiem, po jej piórach przeszło parę czarnych iskierek i pajęczych wyładowań. Nie móc ukryć emocji, oglądała przyspieszony bieg szafirowych ogników z każdej strony, tak samo, jak przywołane płomienie. Musiała zmrużyć oczy, błękitny blask wręcz oślepiał. Gdy jednak zbliżyła twarz, nie poczuła charakterystycznego palenia w policzki.* Poczekaj… *Poprosiła go gestem dłoni, by oszczędził chociaż trochę pyłku. Pozwoliła sobie zebrać koniuszkiem palca z dłoni Atona ów drobinki i standardowo zabrała się do obserwacji. Uśmiechnęła się jak dziecko patrzące na wirujące, białe płatki w szklanej kuli.* Są piękne. *Mruknęła, nie kryjąc podziwu.* I fascynujące. Są wytworem ciała, nie magii, czy umysłu... Czy one parzą Cię w dłonie, chłodzą, czy też nic nie czujesz? Czy musisz czekać, aż ponownie będziesz mógł je przywołać? *Już uruchomiła kartotekę ksiąg zapisaną w pamięci, próbując zlokalizować jakieś fragmenty o nadzwyczajnych, chemiczno-biologicznych umiejętnościach ludzi i nieludzi. Po chwili, bez ostrzeżenia, wyciągnęła dłoń i bez zdejmowania ochronnej rękawicy przywołała jęzor ognia, który uformował się w zgrabną kulę i zawisł nad jej palcami. Zdawało się, że porównywała zwykły ogień do tego, którym dysponował jej uczeń. Nie zauważała pogorszenia pogody.*
      *Czarny jeszcze jakiś czas wpatrywał się beznamiętnym wzrokiem w deszczowe kropelki, spływające po skrzydle. Sapnął z rezygnacją, słysząc odpowiedź smoczycy. Robił się na to już za stary. Teraz, by być nauczycielem, nie wystarczył arsenał umiejętności, bagaż doświadczeń i bezmiar chęci. Trzeba było jeszcze odznaczać się nieograniczoną cierpliwością. Zdawało się, że tej wraz z wiekiem zaczęło mu ubywać, razem z chęcią udowodnienia swojej pozycji, autorytetu. Winien zostać wśród ksiąg bądź zadowolić się kontemplacją piękna przyrody, pomyślał z przekąsem. Lecz nie ma tak łatwo… Spojrzał tęsknie w kierunku Almariel i Atona. W końcu powietrze zadrżało od głuchego rezonansu i jeden z małych kamieni gładko wzniósł się w powietrze, po czym zawisł na pewnej wysokości.* "Na północy smoki z Korpusu Powietrznego wykorzystują siłę woli, by latać. Są bezskrzydłe. Mniej więcej wiem jak to się robi i mogę Ci to ukazać." *Przekrzywił łeb, jak zaciekawiony kot.* "Jednak patrząc na Twoją budowę przypuszczam, że jesteś zdolna do osiągnięcia niezwykłych prędkości w biegu. Możemy skupić się na ćwiczeniach na ziemi. Twój wybór."

      Usuń
    11. *Ruch za ruchem, pociągnięcie za pociągnięciem. Na ziemię nie opadała już mgiełka krystalicznego pyłku, a krystaliczne drobinki wielkości ziaren maku. Aton uporczywie próbował strzepywać je raz za razem, lecz wydawało się, iż ilość granulek miast spadać, wręcz wzrasta. Bąknął pod nosem krytyczny komentarz dla zachwytu Almariel "pięknem pyłku". On nie postrzegał ich tak jak demonica: dla niego nie były niezwykłością, czymś fascynującym czy podobającym się. Były utrapieniem, produktem zbędnym i dziwnym, a od spraw dziwnych zwykł trzymać się z dala. Znał ich pokrętne pochodzenie, brzydził się nim... Uwięziony pod lawiną pytań mentorki, rzucił jej spojrzenie, którym jeszcze nikogo w Ordo nie obdarzył, nawet pyskatego więźnia; twarde, nieprzychylne, nieco zdziczałe.* Nie, nie przywołuję ich. To pozostałość po ogniu, coś jak popioły i dym w jednym. Taki osad, generuje się samoczynnie. Nie posiada chyba żadnego pożytecznego zastosowania. Im dłużej pozostaje na skórze, tym bardziej się skawala, szczególnie pod wpływem wody. *Gdy mówił, spojrzenie powoli wracało do swoich spokojny i nieodgadnionych tonów. Bez reszty pochłonęła go praca przy zdrapywaniu z dłoni całkiem pokaźnych acz cienkich jeszcze odłamków do złudzenia przypominających lód. Wbijał paznokcie w kryształ, powoli i systematycznie redukując jego ilość na dłoni, lecz padający deszcz nie był jego sprzymierzeńce. Tyle raz ile ją uszczuplał, tyle grubość warstwy wzrastała. W pewnym momencie na siłę wbił palce między skórę a kryształową pokrywę i, szczerząc zęby bielsze niż na palacza przystało, począł ciągnąć ramionami w przeciwne strony. Długo siłował się z ostatnim odłamkiem, mocno przyklejonym do zewnętrznej części dłoni. Wstrzymywane podczas wysiłku powietrze uszło z niego raptownie, kiedy uciążliwy element odłączył się od skóry. Kryształ, równie ostry co nóż, poszybował przez Plac, by z cichym dzwonieniem rozbić się o mur.*
      *Przymrużyła oczy w swoistej namiastce gniewu. Długie, barwne smoki o ciele iście wężowych kształtów, pozbawione skrzydeł, niektóre być może z wąsami. "Latają, gdyż taka jest wola niebios". Od razu przypomniały jej się liczne snute przez Atona legendy, których jako pisklę po nocach słuchała, leżąc na jego szerokiej piersi. Otrząsnęła się z tych jednobarwnych wspomnień i spojrzała na Mulkhera z nową werwą, prawdziwym pożarem zapału schowanym za lodowato niebieskimi ślepiami. Wszak była to bardzo zmienna, kapryśna smoczyca...* "Nie mam zamiaru być marną kopią tych z Korpusu. Ani mi się śni! Wolę bawić się na ziemi, gdzie dam radę ich prześcignąć, a nawet lecącą nade mną Arsi!" *Nocna w jednej chwili, w mgnieniu oka poderwała się z ziemi, po czym zaczęła lekuchno podskakiwać w miejscu na podobieństwo szykujących się do starcia pięściarzy. Jednakże zapał zgasł równie szybko, co wybuchł, a spojrzenie Chrysanthe, pełne chłodnej kalkulacji, prześlizgnęło się krytycznie po okolonym murem Placu Ćwiczeń.* "Nie wiem tylko czy to dobry pomysł ćwiczyć biegi tutaj. Mało miejsca."

      Usuń
    12. *Zakryła usta dłonią, gdy zachichotała, ni to wesoło, ni złośliwie. Zaraz zaniehała magii, kula rozpłynęła się z sykiem.* Chyba źle się wyraziłam. Mówiłam i pytałam o płomienie, nie osad. Czy możesz przywoływać ogień raz po razie, czy też musisz odczekać, aż się zregenerują? Czy jest to dla Ciebie uciążliwe, odczuwasz przy tym jakieś niedogodności? Wyłączając popielne pozostałości... Wiem, wypytuję Cię jak szpiega, ale to konieczne, bym mogła wykuć coś pożytecznego z tego żelaza. *Usprawiedliwiła twarde spojrzenie mężczyzny zniecierpliwieniem wywołanym mylnym zrozumieniem jej słów. Nie mogła się dziwić, pewno wziął ją po prostu za głupią. Ze spokojem obserwowała jego zmagania. Człowiek. Aż dziw, że miała w swym życiu tak mało sposobności do ich spotykania, skoro podobno stanowią większość na tym padole. Zapadła się w myślach, obserwując, jak pył pod wpływem deszczu przeobraża się w lód. Nagle z trybików jej umysłu wręcz posypały się iskry, gdy odłamek rozbryzgnął się na murze.* Mylisz się... Osad może się przydać... *Rzekła tonem naukowca, który właśnie doznał olśnienia. Spojrzała na niego ponaglająco, dając wyraźny znak, żeby szybko udzielił odpowiedzi na pytania. Chciała już zacząć próby urzeczywistnienia pomysłów.*
      *Wężowate wargi uniosły się lekko w nieznacznym uśmiechu. Wreszcie jakiś krok naprzód, smoczyca tym razem zareagowała inaczej, nie pogardą, politowaniem czy znudzeniem. Wiedział jednak, że nie ma co liczyć na to, że będzie zdarzało się to często. Dźwignął cielsko z ziemi. Chrysanthe była w rzeczy samej osobliwa; acz miała swój niebanalny urok.* "Niech tak będzie." *Zawtórował jej basowy rechot, grzmiący w koralowej gardzieli, buczący rezonansem.* "Oczywiście. Tutaj nie zdołałabyś się nawet rozpędzić. Chodź. Rozgrzejesz się po drodze..." *Rozwinął skrzydła, błony nadęły się momentalnie, zakryły część bruku, złapały wiatr i deszcz. W towarzystwie upiornego wizgu, powolnie i ciężko wzbił się w powietrze, kierując swój lot na południowy wschód.* *Podróż nie trwała długo. Mulkher obserwował poczynania Uczennicy. Jak się spodziewał, nie musiała się wcale wysilać, by za nim nadążyć; choć to nie było trudne zadanie, jego atuty zdecydowanie nie leżały w zwinności czy prędkości. Zniżył lot, opadł z hukiem na skraju łysego wzgórza Ashant. Teren porośnięty był jedynie niską trawą i rumiankami, acz nie był płaską półką. Smok rozejrzał się. Ciemność spłynęła na świat ostatecznie, deszczowe chmury przysłoniły księżyc. Ciężko było coś dostrzec wśród mroku i deszczu. Zaklęcie; magia zawirowała w przestrzeni, małe światełka rozjaśniały rzędem, ewidentnie wyznaczając tor. Pochylił łeb przed przybyszami, gdy ich dojrzał w kręgu jasności. Zaraz, jak on i Chrysanthe wyruszyli z Placu Ćwiczeń, nawiązał mentalny kontakt z Jivregiem. Zielony przystał na jego prośbę... Para stworzeń pozdrowiła dalekich kuzynów melodyjnymi gwizdnięciami. Jaszczurowate gady z gekonimi łapami, pokrytymi piórami łbami na długich szyjach i biczowatymi ogonami przyglądały się Cienistej swymi żółtymi, przeciętymi kreskami źrenic ślepiami. Były mniejsze i krótsze od Chrysanthe, lecz, co niezwykłe, ich łuskowate ciała zdawały się odbijać światło w taki sposób, że nie można było sprecyzować ich barwy. Czasem kontury stworzeń zlewały się z otoczeniem, wywołując dziwne złudzenia.* "Chrysanthe, to będą Twoi przeciwnicy. To leśni biegacze, których istnienie w lesie Hiskish niedawno odkrył Jivreg, po czym nawiązał z nimi kontakt. Na wieść o wyścigach przybyły od razu. Wzgórze, na którym jesteśmy, ciągnie się ładny odcinek drogi. Na jego krańcu, gdy poczyna schylać się ku ziemi, znajduje się kwiat lilii, który jest wytworem mojego czaru. Taki sam umieszczam tutaj." *Uczynił okrężny ruch łapą, a z trzewi ziemi wyhynął kwiat.* "Za kwiatem na końcu wzgórza zakręcacie i wracacie. Kto pierwszy dotknie tej tutaj - zwycięża." *Spojrzał na trójkę, gady pokiwały ochoczo łbami.* "To czysty wyścig. Bez czarów i pazurów. Jak będziecie gotowi, ustawcie się obok lilii..."

      Usuń
    13. *Ważył słowa Almariel. Nastąpiło to, czego chciał za wszelką cenę uniknąć; konflikt rozumowania żołnierza z naukowcem. Z cichym cmoknięciem zapatrzył się w swoją dłoń, którą pod wpływam napięć mięśni otaczały płomienie i po chwili gasły. Były to serie znacznie krótsze od pokazu, ale to wystarczało by za każdym razem w powietrze buchał obłoczek niebieskawych drobin. Wydawało się, że szukał w tym wszystkim odpowiedzi. Nagle na krańcach świadomości błysnęły strzępy wspomnień, lepszych i gorszych, którymi mógł się posiłkować.* Mogę, przywołanie nie stanowi problemu. Kiedy i ile razy zechcę, lecz, jak już mówiłem, nie na długo. W zależności o jakiej sile wygeneruję ogień, tak szybko się męczę. *Pokiwał lekko głową dla podkreślenia swoich racji. Wiedział, że jego słabość jest groźna zarówno dla niego jak i tych, których przyszłoby mu chronić. Z drugiej strony nie lękał się do niej przyznać... Splótłszy ramiona na klatce piersiowej, prychnięciem skomentował słowa demonicy na temat uciążliwego osadu, którego znikome pozostałości wciąż były przytwierdzone do skóry rąk.* Jeżeli posiadasz młot oraz dłuto, żeby mnie później uwolnić, to wypalę tyle ognia, byś z tego pyłu mogła postawić nową siedzibę Ordo. *Mruknął gorzko i odwrócił wzrok. Choć go nie znał, przeczuwał, iż pomysł Almariel będzie zaiste szalony...*
      *Chrysanthe z zaintrygowaniem w chłodnym wejrzeniu obserwowała leśnych biegaczy, zaprawdę dziwne były to stworzenia. W milczeniu wysłuchała instrukcji Mulkhera. W duchu przyznała, że podoba jej się pomysł wyścigu, jak wszystkie młode smoki lubiła rywalizację, lecz w Zakonie trudno było o pobratymca równie sprawnego na ziemi co ona - większość wolała mknąć wśród przestworzy. Chętnie stanęła obok lilii. Sygnał do startu nadszedł niespodziewanie, ułamki sekund patrzyła jak leśni biegacze jak jeden mąż wystrzeliwują do przodu. Nie pozostała im dłużna, z charakterystycznym strzeleniem ogona niby bata popędziła za konkurencją; w ciemności i przy znikomym świetle byłaby niemal niewidoczna, gdyby nie fosforyzujące na niebiesko plamki na ciele. Z początku gęsto stawiała kroki, chcąc prędkością nadgonić stracone metry. Widziała, iż nie wszyscy biegacze są jednako szybcy, chciała dogonić najpierw tego ostatniego. Nie wiedziała jaki dystans pokonali, nim dogoniła przeciwników. Wydłużyła krok, raz po raz wyrywając do przodu na podobieństwo skoku. W dali dostrzegła mdły zarys bliźniaczej lilii - niedługo zakręt. Na chwilę sprinterzy zniknęli Czarnemu z oczu... Pojawili się chwilę później, leśni biegacze na czele, a Chrysanthe znaczny kawałek za nimi. Smoczyca dotarła do Mulkhera jako ostatnia i, nie wiedzieć czemu, była cała w ziemi oraz resztkach trawy.* "Jeszcze raz..." *Odezwała się z zacięciem gorliwego ucznia. Wyścig rozpoczął się ponownie. Później następny i następny, Nocna zawsze wracała ostatnia, za każdym razem z nowymi pamiątkami z biegu. Dopiero dokładniejsze przyjrzenie się zmaganiom gadów ze znacznej wysokości wyjawiło, co ma miejsce na nieszczęsnym zakręcie: Chrysanthe wpadała w poślizg, ryjąc ziemię pazurami starała nie przewrócić się i nie wypaść z toru, czym traciła cenny czas. Ostatni pojedynek ukończyła marszem, jej kroki wykazywały mieszaninę ironii i konsternacji, a grudki ziemi połączone z pojedynczymi kępkami trawy spadały z niej systematyczną, małą lawiną. Ze spuszczonym łbem przysiadła obok Mulkhera bez słowa...*

      Usuń
    14. *Chłonęła informacje przekazywane przez ucznia, próbując sklecić elementy układanki. Łypnęła na niego okiem, w którym tańczyła wesołość, w reakcji na cyniczną uwagę. Zaprawdę ciekawe to istoty, ci ludzie. Nie odpowiedziawszy, powoli, by uniknąć ewentualnej gwałtownej reakcji, dotknęła koniuszkami palców obu dłoni skóry mężczyzny, na której wciąż pozostawały lodowe skorupki, lśniące kropelkami deszczu. Ledwo wyczuwalny impuls z cichym puknięciem oderwał wszystek pozostałości i wprawił je w lewitację tuż nad skórą. Następnie demonica machnęła rękoma w stronę muru, odłamki podążyły we wskazanym kierunku, przecięły powietrze i rozbryznęły się na murze ze szklistym dźwiękiem. Almariel przyjrzała się skórze mężczyzny, zdawało się, że nie pozostał na niej żaden lodowy odłamek.*Kusząca propozycja... Ale młot z dłutem nie będzie potrzebny.*Obdarzyła go uśmiechem, po czym odgarnęła z czoła mokry kosmyk włosów, przeciętych tu i ówdzie siwym pasmem.*To prosta magia. W Twoim przypadku może stać się bronią.*W wejrzeniu Atona zobaczyła sceptyczny błysk.*Nie trzeba wielkich talentów, by poznać to zaklęcie. Musisz tylko odnaleźć drogę. Słowo magii tkwi w każdym z nas, nie każdy chce bądź potrafi je usłyszeć. W jednych jest spokojem, w innych silnym wspomnieniem, bądź też gniewem. Jeśli będziesz chciał, odnajdziesz je i zyskasz. Jeśli nie zechcesz atakować, obronisz się przed tym uciążliwym zjawiskiem...*Przerwała, spojrzała ku górze, na bezmiar czarnych chmur, z których ciągle sączyły się strugi deszczu.*Formuła brzmi 'deos', potem można go używać bez słów. Zechcesz sam poćwiczyć, Atonie? Bo ta lekcja dobiega końca.
      *Początkowo czarna bestia wręcz napawała się widokiem zaangażowania uczennicy. Jakże miła była to odmiana! Pozwolił sobie na chwilowe uczucie dumy, płynącej z właściwego wyboru przeciwników, którzy nie tylko dla niego, acz również dla Chrysanthe okazali się być godnymi. Jednak gdy tylko dał sygnał do startu, wytężył swój sprawny gadzi wzrok, zdolny do widzenia pośród mroku i począł obserwować. Była szybka, a napędzało ją serce pełne pasji, zaprawdę przyjemnością było oglądanie jej, wyzwolonej w biegu. Posiadała wielkie możliwości, a popełniała błędy jak każdy na początku, dosłownie każdy, czy to bardziej czy mniej utalentowany. Niekiedy obserwowanie z ziemi nie wystarczało, wtedy wzlatywał w przestworza, by móc widzieć cały tor. To tam, na niebie, dojrzał, dlaczego smoczyca wracała cała w ziemi i trawie. Gdy wróciła ostatni raz, spojrzał nań trochę zmartwiony, że być może wymaga od siebie zbyt wiele. Temu jednak nie mógł się dziwić, taki jest głos wielu młodych serc, głos ambicji. Leśni biegacze zdawali się być bardziej zmęczeni, niż Nocna. Mulkher podziękował im nieznacznym ukłonem, skierował do nich parę słów. Odpowiedzieli mu serią cichych, acz wesołych wizgów, wyraźnie usatysfakcjonowani, po czym niespiesznie skierowali się w stronę rodzimego Hiskish.* "Świetnie się spisałaś, Chrysanthe." *Pochwalił, nie zważając na jej ponurą postawę.* "Jesteś szybka i zwinna, ponadto nie pędzisz na oślep, myślisz i analizujesz, dzięki czemu niejednokrotnie zdobywałaś przewagę. Będziemy pracować nad zakrętami. I tak jak na pierwszy raz doznałaś niewielkiego szwanku, wyobraź sobie, jak ja bym wyglądał, jakby mnie ktoś zmusił do biegania po tym torze i to podczas deszczu..." *Puścił jej perskie oczko, wyobrażając sobie obraz jego samego białego od bandaży i temblaków.* "Wchodziłaś trochę za ostro. Masz możliwości, możesz pozwolić sobie, by zwolnić, przechylić się, złapać równowagę dzięki ogonowi. Widziałaś kiedyś geparda? Nie występują tutaj, przemierzają równiny gdzieś w dalekich landach, ale czytałem o nich co nie co. Potrafią jednym skrętem ogona zmienić gwałtownie kierunek biegu przy oszałamiającej prędkości. Poczytaj sobie." *Pozwolił sobie na lekki ton, właściwy przy gadkach przy herbacie. Sam był w dobrym humorze, zupełnie odwrotnie niż przed godziną bądź dwiema i miał nadzieje, że chociaż trochę rozchmurzy smoczycę.* "Na dziś koniec, zasłużyłaś na odpoczynek."

      Usuń
    15. *Z zainteresowaniem śledził trajektorię odczepionych od jego skóry kryształowych odłamków. Widząc, jak rozprysnęły się na ścianie, gdzieś z odległych krańców wyobraźni przybył do Atona pewien pomysł. Jako poniekąd wynalazca, poczuwał się wręcz do odpowiedzialności, aby tę mrzonkę przekuć w rzeczywistość. Wiedział, że musi nauczyć się przekazanej mu przez Almariel formuły. Znał już nawet jej zastosowanie praktyczne.* Tak, to powinno zadziałać... *Wymamrotał cicho. Nie do końca świadom co robi, uśmiechnął się w zamyśleniu i przyłożył zgięty palec wskazujący do ust. Niewielu mieszkańców zamku wiedziało o zamiłowaniu Atona do broni, może dwie lub trzy osoby. Jeszcze mniej, o jego niekiedy dziwacznych, acz zabójczych wynalazkach. Głuchy na słowa mentorki, w umyśle rozpoczął szczegółowe szkicowanie projektu. Od czasu do czasu z jego ust wymykały się niedokończone zdania, jak "...zaklęcie powinno zadziałać.", "...brakujący zastąpię..." bądź "...jeżeli przypomnę sobie...". Wyrwany ze świata własnej fantazji uprzejmym odkaszlnięciem, popatrzył na Almariel trochę zdezorientowany.* Przepraszam, zamyśliłem się. Ćwiczyć 'deos'? Dobrze, zobaczymy, czy zdołam to opanować do następnej lekcji. *Skinął demonicy głową w namiastce ukłonu, po czym oddalił się pod ścianę, gdzie ponownie zapiął na klatce piersiowej pas od pochwy swojego dwuręcznego miecza. Kilka chwil stał w bezruchu, później jedynie jego ramiona nieustannie się poruszały. Usiłował odnaleźć swoje 'deos'.*
      *Słuchała Mulkhera jednym uchem, drugim wypuszczała. W konsternacji pyrgała co dłuższe źdźbła z małej kępki rosnącej tuż przed nią.* "Wiem..." *Burczała monotonnie w odpowiedzi na każdy komplement, a nawet i nie. Chciała stworzyć pozory, że naprawdę chłonie instrukcje Czarnego. W pewnym momencie silnym uderzeniem wyrwała trącaną do tej pory kępkę i posłała ją daleko na lewo. Popatrzyła na mentora nie kryjąc irytacji.* "Co mi po machaniu ogonem, kiedy nie mam przyczepności!" *Machnęła kilka razy nadgarstkiem, jakby dla podkreślenia sensu.* "Może i moje ciało się zmieniło, ale naturą mojej rasy jest lot, nie bieg. Moje pazury są za krótkie nawet do ataku, o sprincie nie wspominając." *Gniewnie ugryzła łapę, jakby licząc, że od tego szpony urosną. Ale tak się nie stało. Gdyby tylko można je było jakoś wydłużyć... Nocna usiadła prosto, owładnięta nowym zapałem, który musieli jej zesłać chyba sami zapomniani bogowie, którym smoczyca wciąż oddawała dziwną cześć. Poderwała się z ziemi, zrzucając przy tym resztki błota i traw oraz innych dziwnych tworów natury.* "Wydłużyć... Przypatrz się dobrze temu torowi, drogi nauczycielu, gdyż następnym razem pobiegniesz razem ze mną. W końcu musisz dbać o formę i... co tu dodawać, prezencję." *Wyszczerzyła rzędy białych kłów, nawet wpadających nieco w delikatny błękit. Był to uśmiech zaczepny, zapowiadający wielkie niespodzianki. Nie czekając ani chwili, Nocna rzuciła się szalonym pędem w stronę zamku. Nie mogła się doczekać następnych zajęć, wręcz obsesyjnie ich pożądała.*

      Usuń
    16. *Z grzeczną wyrozumiałością widoczną wyraźnie przede wszystkim w nieznacznym uniesieniu kącika ust, mówiła jeszcze chwilę, choć świadoma, że uczeń nie poświęca jej słowom większej uwagi. Jej ciemnej twarzy nie naznaczyła ni jedna zmarszczka niezadowolenia, bowiem osiągnęła sukces w inny sposób, wprawiwszy ludzki umysł w żywsze działanie. Złapała się za kruche ramiona, poczuwszy nieprzyjemny ziąb, przyniesiony przez północny wiatr.* Liczę, że niebawem ujawnisz mi to, co przed chwilą zrodziło się w Twojej głowie... *Zachichotała cicho, zbyt lekko i zbyt wysoko, niż na wiekową myślicielkę przystało... Machnęła skrzydłami, jak ptak szykujący się do lotu; wiatr, który nimi targnął, niemal porwał demonicę w przestworza, lecz ta w porę pokonała siłę, mocno przechyliwszy się. Z nieskrywanym zdziwieniem wystawiła rękę, próbując ocenić moc i kierunek wiatru. Przeniosła lodowe spojrzenie w punkt, gdzie przed chwilą stał Aton, lecz ucznia już nie było.*
      *Teatralnie pokiwał łbem na wszystkie strony, wypuściwszy z nozdrzy siwą smużkę dymu.* "Pazury za krótkie! Przyczepność za mała! Rasa też zła!" *Żachnął się, przekrzywiwszy opancerzony łeb.* "Masz sobie tyle do zarzucenia, a nie dostrzegasz zalet i osiągniętych sukcesów. Gdyby każdy mógł być takim, jakim by chciał... Zatonęlibyśmy w samozachwycie!" *Puścił jej perskie oczko, podniósłszy zad i postąpiwszy parę kroków. Strugi deszczu płynęły po granicach łusek, wprawiając je w smoliste lśnienie.* "Jeśli naprawdę chcesz być najlepsza, znajdziesz sposób i na swoje krótkie pazury..." *Jego bokami wstrząsnął charczący śmiech, wydobywający się gdzieś z głębi trzewi.* "Czyżbyś miała mi coś do zarzucenia w tych kwestiach? Czy nie prezentuję się wystarczająco dobrze?" *W ramach swoistej demonstracji rozwinął żagle swych postrzępionych skrzydeł, w które od razu wpadł wiatr, jednak nie napiął ich do granic, a począł nimi falować i wyć w ich ponurych membranach. Przyjął pobłażliwie deklarację o wspólnym biegu i pożegnawszy mknącą już ku zamkowi Chrysanthe krótkim, basowym ryknięciem, popłynął w bezkresnej powietrznej toni...*
      *Koniec pióra zręcznie skrobał po bielutkim pergaminie, pozostawiając nań czarne, pochyłe słowa. Przestrzeń wibrowała świstem głębokiego oddechu smoka pogrążonego we śnie. Biały kruk też chciał się zdrzemnąć, lecz w tej właśnie chwili został przywołany przez ciemnowłosą panią, która przekazała mu wiadomość. Ptaszysko zdziwiło się skrycie, że ma odbyć tak krótką podróż, bo tylko kilka pięter niżej. Jednak nic się nie liczyło prócz pożywnej zapłaty po wykonaniu zadania...*
      *Posłaniec parę chwil potem zastukał dziobem w szybę pokoju uczniów numer cztery. Skakał niecierpliwie po zewnętrznym parapecie, próbując przywołać adresatów.
      Wiadomość była krótkim tekstem traktującym o dacie i godzinie kolejnej lekcji...*

      Usuń
    17. *Zgniłozielony koc wybrzuszał się, gdy smoczy łeb penetrował kolejne zwoje w poszukiwaniu wyjścia i zawisł śmiesznie na nieco jelenim rogu, kiedy zaspana drobinę Nocna rozglądała się nieprzytomnie za źródłem hałasu.* "Aton, prosiłam żebyś..." *Urwała, przekonując się, iż to nie mężczyzna stuka palcem w przedmiot z licznej kolekcji skarbów przeróżnych, od ozdobnych figurek z różnorakich kruszców i kawałków ceramicznych skorup na półkach po egzotyczne przyrządy oraz narzędzia, których przeznaczenie zdawał się znać tylko Aton. Buntowniczo popatrzyła w okno, skuszona kolejnym stuknięciem. Ptak. Niechętnie wypełzła ze swojego zabawnie wielkiego, plecionego kosza wyściełanego najzwyklejszym siennikiem i wpuściła kruka do pokoju, przy czym aż zadrżała od chłodnego powiewu wdzierającego się przez otwarte okno. Z pewnym trudem uwolniła ptaka od wiadomości, a pochłonięta jej odcyfrowaniem, nie zwróciła uwagi czy posłaniec już odleciał czy nie.* "Lekcji o takiej porze powinni zakazać..." *Mruknęła niepocieszona i odwróciła się, by zawołać Atona. Ale tego już nie było. Nocna westchnęła ciężko, trochę rozczarowana zachowaniem swojego Jeźdźca, który nawet na noce zjawiał się w pokoju raz na jakiś czas. Po raz pierwszy pomyślała, że nadmiar pracy szkodzi. Chwyciła w zęby swój najnowszy prezent i opuściła komnatę...*
      *Aton siedział na placu z miną bardziej marsową niż zwykle, głuchy na świat, nieśpiesznie paląc papierosa. Osoba, która go nie znała i widziała po raz pierwszy, pomyślałaby, iż jest jednym z pomagierów, gdyż tak przedstawiał się wizualnie w luźnej, znoszonej, szarej koszuli z podwiniętymi rękawami, miejscami wypłowiałych czarnych spodniach i ozdobionych sprzączkami butach, które z pewnością już nie jeden kraj widziały. Nie miał przy sobie rękawic i straszącego rozmiarem miecza. Zwykły chłop, jakiego można spotkać w każdej gospodzie w mniejszym miasteczku.* "Budzimy się, nauczyciele przyszli..." *Zastygły z papierosem w ustach, przytrzymywanym między palcami, mężczyzna oprzytomniał, gdy przed nosem przeleciał mu lśniący stalą pokaźny pazur. Jeszcze raz rzucił okiem na swój wynalazek, który zrobił dla Chrysanthe. Działał na bardzo prostej zasadzie: sięgającą ledwo za nadgarstek bezpalcą skórzaną rękawicę zapinało się na dwa paski, na jej wierzchu przymocowana była prostokątna metalowa płytka zapobiegająca gięciu się skóry, co mogłoby owocować zerwaniem drobniejszych łusek, trzy nachodzące na siebie płytki chroniły smocze palce, lecz nie uniemożliwiały ich zginania, całość wieńczyły dość długie, odpowiednio wygięte i zagięte na końcach imitacje pazurów, które pozwalały Chrysanthe wczepić się stabilnie w dowolne podłoże. Aton zastanawiał się nie raz, czy ich nie zaostrzyć na brzegach, ale doszedł do wniosku, że ewentualna rana szarpana jest poważniejsza niż cięta... Obudził się po raz kolejny, wstał z należną sobie nieśpiesznością i zgniótł pod butem niedopałek papierosa. Popatrzył na Almariel dość dziwnie, jakby z wątpliwościami.* Jakie plany na dziś...?

      Usuń
    18. Shh! Uciekaj! *Kobieta syknęła i machnęła ręką znad studiowanej księgi, cofnąwszy się z obrzydzeniem. Wielka, brązowa ćma wleciała chwilę temu przez uchylone okno i od tego czasu z niegasnącym uporem próbowała schwytać światło świecy. Przez ów działanie osiągnęła zupełnie inny cel, mianowicie wyprowadziła demonicę z naukowego transu i ściągnęła ją na ziemię. Almariel ponownie wykonała parę odpędzających ruchów, lecz i to nie zniechęciło głupiutkiego owada do pościgu za zakorzenioną przed wiekami potrzebą pochwycenia zabójczych właściwości ognia. Westchnęła ciężko; po chwili jednak powietrze wypełniło się gryzącą kwasową wonią, gdy czarny gad uwolnił z płuc podmuch na tyle silny, by wypchnąć nim ćmę na zewnątrz, celnie przez uchylone okno.* „Dałabyś radę najbardziej kapryśnemu z duchów, a to tylko ćma…” *Mruknął tuż nad jej uchem Mulkher, łypiąc świecącym w półmroku okiem. Almariel nadęła usta jak rozkapryszona małolata, po czym sprzedała smokowi prztyczka w nos, na co ten zareagował zdezorientowanym prychnięciem.* Chodź, mój wybawicielu. I tak już czas lekcji…
      *Wieczór był zimny. Ponury. Nieprzyjemny. Gdzieś w dali coś zacharczało, warknęło… umilkło. Almariel zadrżała zauważalnie i podniosła barki, jakby chcąc schować się w ciepłym, podbitym futrem odzieniu. Mulkher, jak tylko zauważył Chrysanthe, skinął ku niej głową w przyzywającym geście, obrawszy ten sam kierunek co poprzedniej lekcji. Chyba w pierwszej chwili nie dostrzegł jej nowych błyskotek… *
      Opanowałeś ‘deos’? *Demonica zwróciła się do ucznia, uprzednio powitawszy go skinieniem głowy. Złapała się za ramiona i przycisnęła skrzydła do pleców, dając wyraźny znak, że chłód jej nie służy.*
      „A niech mnie! A cóż to takiego?” *Wykrzyknął zdumiony gad w reakcji na widok srebrzystych szponów. Kiwał łbem na boki, chcąc obejrzeć wynalazek ze wszystkich stron. Tor już jarzył się kulistymi punktami, teraz trochę mniej wyraźnymi, jakby tłumionymi gęstym mrokiem. Zza rzadkiej trawy wychynął już pączek lilii.* „Czy to ma rozwiązać Twój problem z przyczepnością?” *Zapytał, robiąc sceptyczną minę.*

      Usuń