środa, 26 sierpnia 2015

Jasne światło

Ciepła para unosząca się ponad półmiskiem pachniała wspaniale. Równie wspaniale jak pachniałoby wszystko po tak długiej i męczącej podróży. Umysł to dosyć specyficzny narząd, który potrafi płatać figle, aby tylko osiągnąć swoje niskie, barbarzyńskie wręcz cele. Celem na dziś było zaś zaspokojenie głodu. Dziewczyna mruknęła z przyjemnością, ciesząc się tą ulotną chwilą i zabierając za jedzenie. Gulasz, tylko on miał w tej chwili jakiekolwiek znaczenie.

                Huk.

Stół zatrząsł się od siły uderzającej weń pięści. Naczynie zadzwoniło o blat, a opróżniony do połowy kufel upadł, wylewając z siebie resztkę zawartości, która powoli poczęła skapywać na brudną podłogę karczmy.

- Myślałaś, że cię nie znajdę? – wywarczał wściekle mężczyzna, zrzucając z jej głowy kaptur okrywającego ją płaszcza.
- Nie sądziłam, że będziesz mnie szukał – parsknęła wciąż wpatrzona w półmisek, nawet nie spoglądając na przybysza. To tyle jeśli idzie o spokojne zjedzenie posiłku. Chwycił ją za podbródek, zmuszając, aby na niego popatrzyła. Zamknęła oczy.
- To źle sądziłaś – szepnął wrogo, zbliżając do niej swoją twarz. Poczuła jego ciepły oddech na policzku i wyrwała się z uchwytu, wstając gwałtownie.
- Czego nie rozumiesz w stwierdzeniu: z nami KONIEC? – wycedziła, wpatrzona gdzieś w pustkę koło niego, akcentując agresywnie ostatnie słowo, jakoby chciała mu je rzucić w twarz niczym truchło martwego zwierza.

 Głosy rozmów wokół zdawały się nagle umilknąć. Zniecierpliwiony mężczyzna złapał ją za rękę, bez słowa wyciągając na zewnątrz. Nie potrzebna im była widownia. Z wnętrza budynku dobywały się zawiedzone gwizdy i buczenie. Strzepnęła z siebie jego dłoń, gdy tylko się zatrzymał, odciągając ją na ubocze.

- Chciałaś sobie tak po prostu odejść? Myślałaś, że na to pozwolę? Zabawna z ciebie istota, doprawdy… - powiedział, przysuwając się do niej i przyciskając ją do drzewa. Nie mogła go dłużej ignorować. Ich oczy się spotkały, dwa spojrzenia lśniących, ametystowych tęczówek będących dla siebie niczym swe lustrzane odbicia, pławiące się w swym wzajemnym blasku. Wstrzymała oddech, gdyż zamiast złości, ujrzała weń coś, czego nigdy by się nie spodziewała. Nie potrafiła tego nawet określić. On widać też nie potrafił, gdyż odsunął się od  niej z przekleństwem na ustach, aby za chwilę przygwoździć ją jeszcze mocniej.
- Nie możesz Favill – opuszkami palców dotknął jej twarzy, wędrując liniami zdobiących ją tatuaży.
Dziewczyna zacisnęła usta, a w jej dłoni zatańczył sztylet, którego ostrze zatrzymało się na krtani mężczyzny, muskając go swym zabójczym chłodem.
- Mogę wszystko – szepnęła tuż przy jego uchu.
Mężczyzna nie odsunął się jednak, lecz wciąż trwał z nią w uścisku, jakby tylko prosząc się o to, by przebiła jego skórę i przecięła żyły, odbierając ostatnie tchnienie.
- Nic nie rozumiesz, to ja bez ciebie nie mogę niczego – odparł, odgarniając pasmo zabłąkanych atramentowych włosów z jej policzka. – …niczego – powtórzył niby cichą mantrę, pochylając się i składając na jej ustach pocałunek.
Poczuła jego oddech na swych wargach, lecz nie odwróciła się. Utonęła w ramionach mężczyzny, zniewolona zmysłowym dotykiem jego ust.
- Dolan… - jej cichy szept, zdający się być miłosnym wyznaniem, w jednej chwili przemienił się w ostrzegający okrzyk, gdy sztylet w jej dłoni, przesunął się raptownie, ocierając tępą stroną o szyję i raniąc go w żuchwę.
Odsunął się, ignorując zupełnie swędzącą szramę, która powoli wypełniła się świeżą krwią. Spojrzał na nią czujnie.
- Nie możemy być dłużej razem. Nasz czas już się skończył, skończył się już dawno. Sama nie wiem, dlaczego trwało to aż do teraz. Dobrze wiesz, że nie poszłam za tobą z miłości. Nieważne co było w międzyczasie. Przyszedł moment, w którym musiałam sobie przypomnieć jaki był cel mojej podróży. Chciałam tylko nauczyć się radzić sobie z tym tak, jak ty. Opanować dar, który został nam zesłany. Teraz jednak wiem, że ty także nie masz nad nim całkowitej kontroli. Muszę odnaleźć swoją własną drogę i ty również. Nic nam nie da wzajemne wpatrywanie się w siebie.
- Tylko on jest dla ciebie ważny, dar, tak? – zaśmiał się ochryple, a wszystko wokół zamilkło. Znajdowali się w martwej pustce. Zatrzymał czas. - Podążałem tą ścieżką nim cię poznałem, zgłębiałem ją coraz bardziej, zapuszczając się w jej mroczne ostępy, aby odnaleźć właśnie to, ciszę. Też tego pragniesz? Myślisz, że wystarczy ci tu ta twoja bestia, że będziecie szczęśliwi? Długo mi to zajęło, ale zrozumiałem, co jest naprawdę ważne. Ty mi to dałaś. Bez ciebie mój świat znów będzie taki… - zachwiał się, opierając o ścianę karczmy, a wszechświat wokół zdawał się ruszyć dalej swoim torem. Krzyki dochodzące z tawerny boleśnie raniły uszy. Krople szkarłatnej posoki uderzyły o ziemię. Nie był w stanie tego przewidzieć. Ona była jedyną, której czyny były dlań jedną wielka niewiadomą. Zrobiła to tak wprawnie, iż nawet nie zauważył, nie poczuł, kiedy cienkie ostrze zagłębiło się w jego ciele, czyniąc nie pomierne szkody. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Nie będzie mógł za nią jechać. Sprytnie.
- Żegnaj Dolanie. Musisz sam nauczyć się zapełniać swoją ciszę. Ja ci w tym nie pomogę – rzekła. Dopiero teraz zobaczył drugi sztylet, który otarła palcami z jego krwi, chowając pomiędzy warstwy odzienia. Odwróciła się od niego i podążyła w głąb lasu, gdzie jaśniały świetlistą bielą oczy towarzysza jej duszy i jedynego powiernika myśli, Sarosha.
- Wredna istotka – syknął z przekornym uśmiechem na ustach mężczyzna, przyciskając dłoń do krwawiącej rany i osuwając się w dół ściany budynku. Najpewniej wezmą go za jakiegoś pijaka. – Znajdę Cię Favill i będę wtedy dokładnie taki, jakiego sobie wymarzyłaś… - rzucił z przekąsem, patrząc w ślad za nią, a jego ametystowe oczy zaświeciły jasno w ciemnościach nocy. Widział.

***

Słyszał jej ciche, stanowcze kroki. Potknęła się, lecz ani razu nie obróciła za siebie.
- „Jesteś pewna, że to najlepsze rozwiązanie?” – zapytał, schylając ku niej smukły, nieco wilczy pysk i strzygąc długimi uszyma.
- Dla nas tak – odparła, poprawiając nogawki luźnego, przypominającego suknię stroju, po czym przeczesała palcami jego długą grzywę.
- „Dla nas, czy dla was?” – chciał wiedzieć, przekrzywiając lekko wielki łeb. Favillae uśmiechnęła się tylko na ten widok, nie odpowiadając. Robił tak od najmłodszych lat i wciąż wyglądało to równie uroczo, mimo tego, że mało już w nim zostało z puchatej kulki, jaką był niegdyś.
- Czy to ma znaczenie? – powiedziała zamiast tego, zaplatając z pasma jego grafitowych włosów warkocz. Nirin nauczyła ją go robić, każąc w ten sposób odpłacać się za jej zdaniem złote rady w kwestii ubioru. Z tej to dopiero była księżniczka.
– …dla mnie. Na dzień dzisiejszy sądzę, że to jest najlepsze dla mnie. Jutro może się okazać, iż nie miałam racji. Zupełnie tak, jak każdy człowiek nie jestem w stanie tego dla siebie przewidzieć. Robię to, co uważam za słuszne Sar, zresztą… Sądzę, że spodoba ci się kolejny punkt naszej podróży – rzekła, spoglądając na swoją prawą dłoń i gładząc jej powierzchnię opuszkami palców. Wciąż była ona nieskazitelnie pusta, jeżeli nie liczyć kilku starych blizn. Czekała na to, aż ktoś zapełni ją misternymi rycinami drobnych, pachnących kwiatów, słowami zapomnianych obietnic.
Smok przestąpił z łapy na łapę, wysuwając i chowając zakrzywione pazury. Zamachał długim, puszystym ogonem, pełen ekscytacji na widok malujących się w jego umyśle obrazów.
- „Zakon!” – zawołał z ukontentowaniem, podrzucając łbem i szeleszcząc olbrzymimi w stosunku do reszty jego ciała skrzydłami.
- Tak, najwyższy czas wracać. Wciąż nie ukończyliśmy naszego szkolenia podlotku!
- „Phe! Podlotek to może być z ciebie, ze mnie co najwyżej oberwaniec, albo inny szczeniak!”
- Chłystek może?
- „Bynajmniej!” - bestia parsknęła ze śmiechem, podsuwając się do niej i schylając, aby ułatwić jej wdrapanie się na swój grzbiet. Nie mogąc się jednak doczekać, szturchnęła ją pyskiem z niecierpliwości. Dziewczyna chwyciła się grzywy smoka i dosiadła go niczym bojowego rumaka.
- Ruszajmy! – zawołała, klepiąc go lekko po szyi w zachęcającym geście.
Sarosh zaryczał nisko, wspinając się na tylne łapy i stając dęba, po czym przyciskając puchate, pierzaste skrzydła do ciała skoczył pomiędzy leśną gęstwinę. Zginął pomiędzy cieniami.

Zaszumiały liście. Spomiędzy konarów wysokich drzew zerwał się czarny ptak. Skrzydła uderzały gwałtownie młócąc powietrze. Głuche krakanie rozległo się pośród ciszy czasu. W mroku zajaśniały ślepia jarzące się astralnym błękitem nieboskłonu.
Wrócę… Nim rozlegnie się pieśń gwiazd… Nim księżyc rozświetli się ich blaskiem…

Oni powrócili.


***

art by www.charlie-bowater.deviantart.com
Imię: Favillae
Nazwisko: Photine
Przydomek: Favill, Lawenda
Wiek: 20 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Mieszaniec, półelf, półczłowiek.
Opis wyglądu: Dziewczyna średniego wzrostu, o szczupłej, lecz nie elfiej sylwetce i długich, atramentowych włosach. Pomiędzy lśniącymi pasmami tu i ówdzie kryją się cienkie warkocze, zaś spod charakterystycznej, krzywo ściętej grzywki wyłania się czujne spojrzenie lśniących, lawendowych oczu. Pełne usta nawykła zdobić szeroką kreską z czarnej pomady, na podobieństwo pyska swego smoka. Ciało, jak również twarz zdobią tatuaże z motywami roślin i archaicznych wzorów, niektóre widoczne, inne zaś ukryte za włosami, bądź odzieniem. Ubiera się w wygodne, dopasowane do potrzeb stroje nie krępujące ruchów. Do ulubionych należy ozdobiony haftami jasno fioletowy gorset na ramiączkach ze skóry, przepasany dodatkowymi paskami i luźne spodnie, wyglądające niczym długa spódnica. Jedyną ozdobą jaką ma jest lśniący kryształowy kolczyk noszony przez nią w lewym uchu. Kiedyś otrzymała oba od swej dawnej przyjaciółki Nirin, niestety jeden z nich zaginął podczas podróży.
Umiejętności: Brak ukończonego pełnego szkolenia bojowego, jak i jeździeckiego, choć w smoczym siodle od zawsze czuła się równie dobrze jak na końskim grzbiecie dosiadanym przez nią już od najmłodszych lat. Na równi z tym uczyła się władania bronią wszelaką, z której najbliższą jej sercu pozostały sztylety. W jej dłoniach kąsają szybciej niźli osy. Zawsze jednak można wyzwać ją na pojedynek, aby sprawdzić jak radzi sobie z użyciem innej broni, czy raczej jak radzi sobie z delikatnością przykładania jej do gardła przeciwnika? Czy popłynie krew? Potrafi również używać uniwersalnych zaklęć obronnych i bojowych manipulujących czystą energią.
Broń: Dwa, a może i trzy długie sztylety skrzętnie ukryte pomiędzy obszernymi połami odzienia wykonane na kształt tych, które niegdyś otrzymała od ojca.
 Zdolności specjalne: Wizje czasu. Dar i przekleństwo z którym się urodziła, pozwalający jej lśniącym oczom dostrzegać przyszłość, jak również zmieniać jej bieg. Ostrzega i zniewala, niekontrolowane pochłaniając olbrzymie pokłady magicznej mocy. Może być dla niej śmiertelny.
Charakter: Kiedyś dla obcych zdawała być się cicha, skryta i milcząca, zaś dla tych, którzy poznali ją nieco bliżej wytrwała, uparta i impulsywna, a o jej piękny uśmiech trzeba było stoczyć iście dziki bój. Teraz o ten prawdziwy może być równie trudno, choć bez wątpienia obdarzy chętnych tym nieco bardziej kąśliwym, acz kokieteryjnym. Upór wciąż pozostaje jej zaletą, jak i wadą, dorosła jednak na tyle, iż nie obawia się swoich słów, a zdobyte z czasem doświadczenie dodało jej odwagi i charyzmy, którymi zaraziła się od swego towarzysza duszy. Nie będzie jednak słodka i urocza, ani nie pogłaszcze nikogo po główce, nie wliczając kilku smoczych wyjątków.
Hierarchia: Łowca, skrytobójca, wojownik, obejmie to stanowisko na którym będzie najbardziej przydatna zakonowi. Decyzję pozostawiają Starszyźnie.
Historia: Urodziła się w Sabistrze, Mieście Ludów, zwanym tak poprzez panującą w nim różnorodność kulturową. Córka kobiety Laurany i jak to mówią udomowionego przezeń dzikiego mrocznego elfa Derora. Dorastała pod ich czujnym okiem ucząc się jazdy konnej i fechtunku. Dzieciństwo jej skończyło się szybciej, niż ktokolwiek mógłby sądzić, gdy niezwykły dar lśniących oczu z którym się urodziła zaczął objawiać się coraz intensywniej w gwałtownych wizjach wykańczających młode ciało dziecka. Jej rodzice szukali pomocy wszędzie, aż wreszcie zdawali się ją znaleźć u Władczyni Ptaków, Pani z Ludu Centaurów, Lilli. To dzięki niej przewrotnym zdarzeń losem Favill odnalazła swe przeznaczenie, którego nie była w stanie pokazać żadna z wróżebnych wizji – Sarosha, smoka światła który wybrał ją spośród wszystkich na swą wieczną towarzyszkę życia. Tego też dnia stała się ona członkiem Ordo Corvus Albus, Zakonu Białych Kruków i rozpoczęła wraz z nim szkolenie pod czujnym okiem swych nauczycieli Almariel i Mulkhera. Wszystko zdawało się iść w jak najlepszym kierunku, jeśli nie liczyć wciąż nasilających się magiczne wizji, z których uporaniem się próbował jej pomóc Sarosh, gdy z jej rodzinnego miasta przyszła niepokojąca wiadomość, wzywająca ją do powrotu. Favillae nie czekając ani chwili wyruszyła wraz ze swym towarzyszem w podróż, która mając zająć zaledwie ulotną chwilę, okazała się trwać całe lata, aż do teraz…

art by www.shinerai.deviantart.com
Imię: Sarosh
Przydomek: Wilk, Światło.
Wiek: 10 lat
Płeć: Samiec.
Rasa:  Smok Światła.
Opis wyglądu: Smok o masywnej budowie, przełamanej gibkością ruchów i chyżością długich kończyn. Intensywnie fioletowe i puszyste niegdyś futro ściemniało, aż do grafitowej barwy w okolicy grzbietu i skrzydeł tworząc długą grzywę na głowie i karku bestii, po czym objawiając się ponownie na jej puchatym, wilczym ogonie. Po bokach zaś rozjaśniło się znacznie, skracając do miękkiej sierści. Przejścia pomiędzy nimi zdobią mieszające się kolorystycznie wzorzyste pasy, odznaczające się charakterystycznymi plamami na pysku. Ten zaś  smukły, o nieco wilczym wyglądzie, wyposażony w szeregi ostrych kłów, zdobi para świetlistych, żółtobiałych ślepi, będących niczym para świetlików przysiadająca na powiekach. Łeb kończy para spiczastych rogów oraz długie, królicze uszy, reagujące na każdy dźwięk i zmianę nastroju. Szeroką pierś zdobi dar i swoistego rodzaju pamiątka przebudzenia mocy otrzymana po powrocie do zakonu od jego Mistrza Mulkhera. Jest to pięć kawałków czarnej, dębowej kory wyrzeźbionych na kształt wilczych kłów różnej wielkości, ułożonych na długim rzemieniu tak, aby najmniejsze trwały po bokach, okalając dwa średnie i jeden największy po środku.  Łapy okraszone dłuższym futrem skrywają ostre pazury, które potrafi wysuwać i chować względem potrzeb. Całości dopełniają olbrzymie w stosunku do reszty ciała, ciemne na wierzchu, zaś jasne od spodu, pierzaste skrzydła swym kształtem przywodzące na myśl sowę śnieżną.
Umiejętności: Brak ukończonego pełnego szkolenia bojowego, jak i na smoka jeździeckiego. Jego główną bronią jest jego ciało. Ostre kły, rogi i pazury pomagają przytrzymać, zranić i zabić wroga, zaś długi, umięśniony ogon i wielkie, ciężkie skrzydła doskonale sprawdzają się do zbicia przeciwnika z nóg i ogłuszenia go. Ma doskonały słuch i węch. Potrafi również świadomie korzystać z umiejętności, jaką jest zlewanie się z cieniem, której zalążki objawiały się u niego już w młodości. Dzięki niej staje się niewidoczny dla postronnych. Umożliwia mu to przemykanie się niepostrzeżenie zarówno pośród leśnej głuszy, jak i zamkowych komnat, wszędzie tam, gdzie nie sięga pełne światło. Zainspirowany niegdyś przez Arsi doskonalił wciąż sztukę kamuflażu i bezszelestnego podkradania się do wroga. W związku z tym nauczył się przemieszczać po ziemi równie sprawnie, jak po niebie. Sam nie korzysta z magii, jeżeli nie liczyć zdolności szybkiej regeneracji, przekazując moc swej jeźdźczyni.
Zdolności specjalne: Światło to nic innego jak energia życiowa drzemiąca w każdej istocie. Sarosh poprzez Dotyk potrafi zarówno ją dawać, jak i odbierać. Jest to umiejętność, która objawia się niezwykle rzadko, zwykle w kryzysowych sytuacjach zagrożenia życia jego jeźdźczyni. To dzięki niej potrafił niegdyś zdobyć ilość magicznej mocy wystarczającą na utrzymanie wizji pochodzących z jej daru. Smok próbuje nauczyć się nad nią panować, w końcu czym to różni się od przekazywania magii swej jeźdźczyni? Różni się jednak i w tym cały szkopuł, gdyż jest to moc na tyle silna, iż przedziera się poprzez wszelkie ochronne bariery odbierając bez pytania trochę, albo wszystko. Życie. Śladem jego działalności są trzy uschnięte dęby znajdujące się na terenach zakonu. To one ich uratowały, to je zabił jako pierwsze całkowicie tracąc nad sobą kontrolę, podążając jedynie za ślepym i głuchym instynktem. To z ich kory zrobiony jest naszyjnik, który nosi. Mówi on o drzemiącej w nim wielkiej sile i mocy zdolnej odbierać życie, lecz jednocześnie jest przestrogą i ostrzegawczym znamieniem nie pozwalającym zapomnieć, jak wielka ciąży na nim odpowiedzialność. Wtedy ofiarami stały się wiekowe drzewa, lecz mógł to być przecież ktokolwiek... 
Charakter: Charyzmatyczny, otwarty, ciekawy i pełen energii, a co za tym idzie bardzo niecierpliwy. Mimo upływu lat ciężko mu usiedzieć w miejscu. Lekkomyślny, wciąż znajduje dla siebie jakieś zajęcie w mniej, czy bardziej rozważny sposób, częstokroć będąc przy tym nieznośnie hałaśliwym, albo po prostu nieznośnym. Tęskni za przeszłością i wspólnymi zabawami z rówieśnikami oraz tymi nieco starszymi przedstawicielami swojego gatunku. Nie przejmuje się tym jednak, żyjąc tu i teraz, będący równie gwałtownym co namiętnym. Mimo niegasnącego entuzjazmu podczas podróży z Favill poznał smak prawdziwego życia i nauczył się z nim radzić, a nawet doceniać pewne jego gorzkie nuty.
Hierarchia: Łowca, skrytobójca, wojownik, obejmie wraz ze swą jeźdźczynią to stanowisko na którym będzie najbardziej przydatny zakonowi. Decyzję pozostawiają Starszyźnie.
Historia: Pochodzi z hodowli zakonu, której został przekazany poprzez Korpus Smoczych Wojowników. Czekał weń cierpliwie, aż do dnia, gdy na świecie zajaśniało światło jego bliźniaczej duszy, które od tamtej chwili począł nieustannie do siebie przywoływać. Wraz z dotykiem dziecięcej dłoni skorupka jego jaja pękła i skończyły się czasy wszelkiej cierpliwości i spokoju. Rozpoczęła się ich wspólna historia. Razem podjęli się zakonnego szkolenia pod okiem Almariel i Mulkhera. Nie tylko jednak one było dla nich wyzwaniem. Największe próby stawiały przednimi ich własne, niejednokrotnie głęboko ukryte zdolności, z którymi musieli się mierzyć.

Edit: Sarosh - 28.12.2015r. 

52 komentarze:

  1. Na czwartym piętrze, w jednej z komnat panowała niemal kompletna cisza i bezruch. Zielony smok leżał na łożu z szmaragdowego mchu zlewając się z nim tak, że trudno było określić gdzie kończy się gadzia łuska, a zaczyna miękkie poszycie. Patrzył bezmyślnie w okno pogrążony w własnych, nieodgadnionych myślach, skrzętnie ukrywając wichurę, która targała jego sercem. W drugim końcu komnaty, w pomieszczeniu zazwyczaj skrytym potężną iluzją, o którym wiedziało naprawdę niewielu, przebywała leśna nimfa. Kucając przy licznych roślinach, sadzonkach i przeróżnych glonach nuciła coś do siebie na tyle cicho, że melodia była ledwo słyszalna nawet przez Jivrega. Czasami kątem oka można było wychwycić poruszenie, lekki ruch jakiejś witki czy listka. Paszczopęd jak zwykle wyciągał w kierunku nimfy swój wypełniony zębami pysk, prosząc się o pieszczotę. Czując delikatne szturchnięcie w nogę Aerlin odwróciła się, uśmiechnęła i pogłaskała roślinę po głowie. I nagle coś wyczuła. Wstała szybko i wysłała badawcze wiązki mocy. Poczekała chwilę i szybko wyszła z swoistej dżungli. "Jivreg wstawaj! Czujesz to? Ktoś do nas przybył. Wyczuwam znajome aury. Ktoś, kogo dawno straciliśmy. No podnoś się! Idziemy." Zielony smok z ociąganiem podniósł trójkątny łeb, spojrzał na nimfę mętnym wzrokiem. "Idź sama. Nie mam ochoty. Później się przywitam..." Nie czekając na reakcję przyjął poprzednią pozycję i wlepił spojrzenie w widok za oknem. Aerlin westchnęła cicho. To trwało zbyt długo, przez zbyt wiele dni widziała ten zgaszony wzrok. Odwróciła się i wyszła z komnaty. Za oknem mimo braku wiatru zerwał się głośny szum drzew.***
    Schodziła szybko po mlecznych schodach coraz mocniej wyczuwając znajome aury. Już wiedziała do kogo należą. Aura nigdy nie kłamała. A mimo to kiedy zobaczyła ich przy posągu białego kruka ledwo ich poznała. Przed nią nie stała już mała dziewczynka, ale dorosła kobieta, a stojący obok smok już prawie nie przypominał rozbrykanego szczenięcia, którego wszędzie było pełno.
    -"Favill, Sarosh!. Jak dobrze was widzieć. Wydorośleliście oboje. Witajcie w domu."- Jej śpiew potoczył się gładką nutą wśród mlecznych murów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Zatrzymali się na skraju otaczającego zakon lasu, nie ważąc się przybyć głównym traktem, lecz woląc przedzierać przez gęstwinę głuszy. Tutaj, na miejscu było jednak równie cicho. Wokół rozbrzmiewał jedynie szum drzew i odległe krakanie kruków zamieszkujących najwyższe z wież. Zamek wydawał się być pogrążony w głębokim śnie.

      Dziewczyna chwyciła się rogu bestii i zeskoczyła na ziemię, przykucając, aby zamortyzować upadek. Drobne, pożółkłe liście poderwały się z ziemi i opadły szeleszcząc cicho, w zgodzie z jej ruchami. Od dawna nie padało. Panowała susza i nawet drzewa zaczęły ją odczuwać. Rozejrzała się niepewnie. Sarosh wyczuł nutę niepokoju zarysowaną niewyraźnie w jej myślach i zamglony obraz zniszczonych ruin zamku jednego z opuszczonych zakonów, które kiedyś mijali na swej drodze. Ordo Luce T…
      - „Ordo Corvus Albus!” – wykrzyknął swym pełnym, mruczącym głosem, przerywając nurt jej myśli i rzucając się w podskokach do przodu. - „Nareszcie dotarliśmy! Chodźmy! Szybko!” – zawołał, okrążając ją i popychając w stronę placu. Wymachiwał ogonem, niczym mały szczeniak żądny chwili zabawy.
      - Dobrze już dobrze! Idę - Favill pokręciła tylko głową w bezradności na jego dziką radość i ruszyła ku wielkim wrotom.
      Przeszłości nie da się zmienić. Jedynie przyszłość jest zagadką. Powróciły jak ze snu wspomnienia, gdy po raz pierwszy zawitała w progi tego zamku. Zachwyt jaki ją przepełniał na widok monumentalnej, śnieżnobiałej budowli, zaskoczenie na widok gigantycznych dla małej dziewczynki bestii, nieodparte wrażenie miękkich skrzydeł Białego Kruka otaczających ją swoją opiek i ten głos, drgający na granicy świadomości. Sarosh. CDN

      Usuń
    2. CD Palce musnęły chłodne kamienie muru, zatrzymując się na jasnym drewnie wrót. Jeden oddech, jedno pchnięcie i pewny krok. Nareszcie w domu.
      Smok postąpił za nią, odsuwając dalej, ciężkie skrzydło drzwi. Odetchnął głęboko, wciągając w nozdrza znajome, utęsknione zapachy i wyczuwając drobne ślady zawieszonych w powietrzu ścieżek aur. Zdał sobie przy tym sprawę, że wyczuwa również swoją własną, nazbyt intensywnie, niżby wypadało. Podświadomie pozwolił sobie na niechlujstwo ujawnienia jej z całą mocą, bowiem nigdzie nie czuł się tak bezpiecznie jak tutaj. Chciałby ogłosić ich powrót całemu światu. Światu, który zdawał się być pusty, pomimo, iż tyle dusz zostawiło na nim swój ślad. Nie, nie kroki, lecz cichy szelest materiału ocierającego się o kamienne stopnie i szybki oddech zdradziły obecność smukłej nimfy, która wyłoniła się spomiędzy zamkowych korytarzy niczym zabłąkana dusza. I znów, tak jak niegdyś to jej śpiewny głos przywitał ich jako pierwszy – ona była głosem zakonu.
      - „Aerlin!” – zawołał Sarosh, podbiegając do Sarniookiej i obiegając ją w kółko, po czym wtulił w nią swój puchaty pysk, zasłaniając cały jej widok swoją grafitową grzywą i liżąc ją po twarzy. Smakowała liściasto. Zatrzepotał skrzydłami, odsuwając się nieco i szczerząc doń rzędy ostrych kłów w serdecznym uśmiechu. – „Tęskniliśmy!”


      Dziewczyna stała przez chwilę oniemiała, nie potrafiąc ukryć swojej radości, która odmalowała się na jej twarzy na widok kobiety. Widać szał Wilka musiał być zaraźliwy. Otrząsnąwszy się, zbliżyła się do niej i w jakimś nagłym impulsie uścisnęła ją, obejmując w talii, niczym mała pannica witająca swoją dawno nie widzianą ciotkę. Po chwili jednak oszołomiona swym zachowaniem, odsunęła się, uśmiechając się lekko i przekrzywiając głowę zupełnie tak, jak czasem robił to Sarosh.
      - Salve Aerlin, jedno z zapomnianych piór Białego Kruka powróciło – powiedziała, odwołując się do pierwszych ze słów, jakie usłyszała od Jivrega, po przybyciu do zakonu, kiedyś lata temu. „Jestem pewien, że będziesz jednym z jego najwspanialszych piór.” To zdanie wciąż drzemało gdzieś, w głębi jej serca, rozgrzewając swym ciepłem i pewnością pośród trudnych, mroźnych zim życia.
      - „Gdzie są wszyscy?” – zapytał, uprzedzając swą jeźdźczynię smok i rozpoczynając rozglądanie się we wszystkich kierunkach, połączone z obrazowym węszeniem.
      - Wszyscy jak wszyscy, dziwi mnie brak Jivrega u Twego boku. Nie pamiętam żadnego przypadku, w którym tak karygodnie zapomniał by o swych nowych, czy też starych gościach – rzekła, spoglądając na nimfę na poły z żartem, na poły zaś karcąco, jak gdyby chcąc zamazać chwilę swej wcześniejszej słabości. Zmieniła jednak ton, widząc okruchy niepokoju kładące się cieniem nieprzespanych nocy, na jej delikatnym obliczu. - Co się tutaj działo pod naszą nieobecność? Wszystko w porządku? – zapytała, nie chcąc tak od razu bezpośrednio poruszać oczywistego tematu jej zmartwień.
      Favill chwyciła Sarosha za skrzydło, chcąc uspokoić rozgrzewającą w nim burzę energii, która z całych sił domagała się kompanii do swego szaleństwa. Smok przysiadł obok nich i tylko jego ogon drgał niespokojnie, gdy już-już zerkał w kierunku wrót, pragnąć sprawdzić i tam wszystkie kąty. Wiedział, że to nie zamek, lecz las był ulubioną kryjówką jego dawnej przyjaciółki, Arsi. Zdziwił się nawet, iż nie wyczuła ich, gdy przemierzali leśne włości zakonu. Nie mógł się doczekać, aby ją zobaczyć. Wtem jednak uspokoił się, słysząc ciche westchnienie Aerlin i skupił na niej swe świetliste spojrzenie.
      - „Wiesz, to nie tak, że przyszliśmy tylko w odwiedziny. My chcielibyśmy zostać na dłużej, jeżeli nie macie nic przeciwko, w sensie Starszyzna nie ma” – rzekł, a jego ciężki głos miękkim echem osiadł na ścianach komnaty. Otarł się o nią pyskiem. – „Nie martw się, nie niszczę już prawie wszystkiego, w czego zasięgu jestem!” – zażartował, przy czym machnięciem ogona mało nie strącił pochodni zawieszonych na ścianie. Było to jednak tylko na pokaz, aby rozjaśnić twarz kobiety.

      Usuń
  2. -Ale marudzisz Arsi! Zaraza! Jakby smoki brały śluby to byłabyś pięknym odpowiednikiem zgorzkniałej, starej panny!
    -"Widocznie w tej kwestii wyrabiasz za mnie normę."
    -Cooo? Ja?? Od kiedy tutaj jestem to żyje prawie w jak celibacie! Jak mnich! Kiedyś... to dopiero byś zobaczyła co potrafię! To były czasy! Największe miasta stały przede mną otworem. Nie to co ta zapyziała dziura.
    -"Dobrze, że los mi tego oszczędził. Tak ci tutaj źle? Żebym ci nie musiała przypominać! Jeszcze raz!"- Łowca nie odważył się odpowiedzieć. Mruknął tylko pod nosem i kolejny raz złożył ręce. Od samego rana ćwiczył z smoczycą synchroniczne rzucanie zaklęć i miał już powoli serdecznie dość. Ale Arsi się uparła, a on nie widział w tym sensu. Z kim mieli walczyć? Wiedział, że dyscyplina jest ważna, ale smoczyca już naprawdę przesadzała.
    Zakon okazał się oazą spokoju, ale również źródłem nieprzerwanej nudy. Członków było mało, część wyjechała, a jemu nie wolno było opuszczać terenów należących do Ordo. Znał już na pamięć każdą ścieżkę. Niedaleko spokojnie stał Kougar i też wyglądał na znudzonego. Triv posyłał w jego kierunku co chwilę tęskne spojrzenia, marząc by pędzić nieskrępowanym galopem na aksamitnym grzbiecie. Los okazał się dla niego łaskawy i szybko spełnił jego życzenie. Arsi w pewnym momencie podniosła głowę słuchając śpiewu lasu.
    -Ktoś przybył. Nowi... ale nie do końca. Odmienieni? Nic nie rozumiem.- Triv nie czekał długo na wykorzystanie sytuacji. Błyskawicznie znalazł się przy wierzchowcu i poderwał go do biegu.
    -Wreszcie coś się dzieje! No na co czekasz Arsi?!
    ***
    Smoczyca wylądowała na dziedzińcu lekko i cicho. Dopiero po chwili spomiędzy drzew wyskoczył dziwny koń z jeźdźcem. O bruk zadudniły kopyta.
    -Całkiem nieźle ci dzisiaj poszło moja droga. Gdyby nie to, że nie sprzyjało nam ukształtowanie terenu, nie dałabyś rady.
    -"Założysz się?"- Łowca jedynie uśmiechnął się do niej zawadiacko. Kroki kierował już w stronę budynku ciekawy kim są przybysze. Kiedy otworzył drzwi i zobaczył dziewczynę uśmiechnął się szeroko i odwrócił do Arsi.
    -No to może wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Niezła laleczka.
    -"No co ty nie poznajesz ich?"
    -A powinienem? Takiego zjawiska raczej bym nie zapomniał.
    -"To Favill i Sarosh. Opuścili Ordo jak byli jeszcze dziećmi."
    -Favill? Nie, nie kojarzę. Z resztą jakie to ma znaczenie?- Smok jednak wydawał mu się znajomy, ale jego umysł za nic nie chciał sobie przypomnieć skąd go zna. Zanim do nich podeszli zdążył już ocenić umaszczenie i wielkość fioletowego smoka, i ile by za niego dostał. No cóż... Niektórych nawyków chyba nigdy się nie pozbędzie.
    Podeszli do nowo przybyłych, Łowca wysunął się do przodu i zaczął przedstawienie. Uśmiechnął się szeroko.
    -Witajcie w Ordo. Pozwólcie , że się przedstawię. Nazywam się Triv'laan, ale wszyscy mówią po prostu Triv.- Spojrzał głęboko w lawendowe oczy dziewczyny, sięgnął po jej dłoń i umieścił na niej delikatny, szarmancki pocałunek. - Co sprowadza w te strony taką piękność?
    Arsi przyglądała się scenie z rozbawieniem. Chwilkę tylko przyglądała się parze. Myślała, że więcej ich nie zobaczy. Dziwnej dziewczynki skrzywdzonej przez swój dar i ruchliwego smoka podobnego do wilka. Zmienili się, nawet bardzo, ale ona doskonale widziała charakterystyczne cechy. Postanowiła podejść i przerwać ten cyrk. Przywołała na pysk pobłażliwy uśmiech i przewróciła oczami.
    -" Wybaczcie mu. Chyba jest przemęczony. Witaj Favill. Saroshu. Zmieniłeś się... oboje się zmieniliście."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uszy Sarosha drgnęły, wyłapując nowe dźwięki dochodzące zza uchylonych wrót, szum trawy odgarnianej nagłym podmuchem wiatru, ledwie słyszalne drganie membran i tętent kopyt oraz zbliżające się odgłosy rozmowy. Ten znajomy głos…

      - „Arsi!” – okrzyk, przemienił się w zadowolony, gardłowy pomruk. Wytrzymał jedynie chwilę, przyglądając się z podziwem jej smukłemu, ciemnozielonemu ciału i szmaragdowym oczom. Tak, była dokładnie taka jaką ją zapamiętał. W następnym zaś momencie zerwał się z miejsca. Jednym długim susem odbił się od podłogi i rozkładając do połowy olbrzymie skrzydła, przeszybował kawałek, rzucając się na smoczycę niczym na dorodną łanię.
      - „Woah! Mam Cię Zielonołuska!” – zawołał, gdy jego wilcze łapy zamknęły się na jej giętkiej szyi, a sowie skrzydła okryły ją niemal w całości swym puchatym całunem. Był nie wiele mniejszy od niej, jeśli nie brać pod uwagę skrzydeł, choć wciąż o wiele młodszy. W powietrzu rozległo się jedynie głośne kłapnięcie szczęk, gdy próbował chwycić kłami jeden z jej rogów. Arsi była jednak zbyt zwinna, aby mu na to pozwolić. Miast tego więc, wyszczerzył do niej radośnie swe ostre kły, po czym nieco się spoufalając potarł swym pyskiem o jej. – „Tęskniłaś?” – rzucił zuchwale, licząc na to, iż pochwyci zaczepkę i spróbuje wytarmosić jego fioletowe kłaki jak nieposłusznego szczeniaka. – „Urosło mnie trochę tu i tam, trochę może i zmądrzało też tam gdzieś, ale mam nadzieje, że to co najważniejsze wciąż zostało we mnie takie samo Arsi” – powiedział już nieco poważniej, w odpowiedzi na jej słowa, a jego ciepły, niski, mruczący głos przywołał stare wspomnienia. Puścił do niej perskie oko, odrzucając grzywę.

      Dziewczyna przeniosła wzrok z mężczyzny na siłujące się bestie i z powrotem.
      - Triv… Naprawdę? – zapytała ironicznie Favill, unosząc brwi i kręcąc z niedowierzaniem głową. – Dobrze, że w pobliżu nie ma żadnego burdelu, bo bym się bała, że mnie czymś zarazisz, chociaż i bez tego to całkiem możliwe – stwierdziła, spoglądając sceptycznie na swoją dłoń w jego uścisku.
      Doskonale pamiętała wszelakie przywary półanioła, a w szczególności tą jedną, którą łagodnie można by ochrzcić nadmierną kochliwością jegomościa. Mogły teraz dołączyć do niej problemy z pamięcią długotrwałą.

      - Nie no, Sar, tego to ja nie będę przytulać, on mnie nawet nie pamięta… - mruknęła sama do siebie, rzucając zjadliwe spojrzenie swej bestii. Smok bowiem stwierdził, że skoro tak dobrze jej poszło z powitaniem Aerlin, to może wszystkich powinna w-y-t-u-l-a-ć.
      - „Zakład to zakład!” – Fioletowy zachichotał, szczerząc kły w odpowiedzi i próbując owinąć Arsi w pasie grubym, puchatym ogonem, aby mu się nie wyrwała.
      - Jakoś nie widzę tego w mojej przyszłości…

      Usuń
    2. Smoczyca zaśmiała się głośno, zamarkowała unik, ale ostatecznie pozwoliła, żeby fioletowy smok na nią skoczył. Dosięgnąć jednego z rogu jednak mu nie pozwoliła. Musiała przyznać, że Sarosh sporo urósł od czasu kiedy ostatnio się widzieli i rozmiarami prawie jej dorównywał, tylko odpowiednie ułożenie nóg sprawiło, że nie przewrócił jej i oboje nie poturlali się po podłodze. Zwinnie wygięła ciało i wywinęła się z jego uścisku. Omiotła wzrokiem jego sylwetkę. "Ty łobuzie, ledwo cię poznałam! Ile to lat minęło?! Czy tęskniłam? No jasne. Kiedy odeszliście zrobiło się strasznie cicho..." Niepewnie spojrzała w kierunku nimfy, a w jej oczach zamajaczył smutek. Szybko jednak opanowała emocje i ponownie uśmiechnęła się w kierunku fioletowego. "Ważne, że znowu jesteście. Mam nadzieję, że nie wtykasz teraz nosa tam gdzie nie potrzeba?"

      Triv uśmiechnął się czarująco, położył dłonie na biodrach.
      - Zapewniam cię, że jestem odporny na wszelkie zakażenia. A to, że lubię taką zabawę to coś złego? Wszak życie jest zbyt nudne by żyć w celibacie. Zapewne Arsi się ze mną nie zgodzi, ale ona jest jeszcze mało doświadczona w tych sprawach i nie wie co traci.- Zaśmiał się kiedy usłyszał wściekłe syknięcie smoczycy. Machnął lekceważąco ręką kiedy dziewczyna wypomniała mu, że jej nie pamięta. -Kto by się interesował dziećmi. Nie jestem przecież jakąś piastunką. Wolę podziwiać rozwinięte, piękne kwiaty jak ty, niż interesować się nierozwiniętymi pąkami. Może jednak poznamy się na nowo?

      Arsi westchnęła głośno. "Czasami mam wrażenie, że los strasznie sobie ze mnie zadrwił." Spuściła teatralnie głowę chcąc pokazać załamanie.

      Usuń
    3. Niezadowolony, iż udało jej się wywinąć z jego uścisku, legł koło niej, próbując schować głowę pod jej skrzydło, które w półmroku panującym w komnacie zdawało się być niczym szmaragdowe niebo upstrzone świetlistymi punkcikami gwiazd.
      - „Ledwie wróciłem, a Ty już mi prawisz kazania i memoriały! No wiesz, nie wstyd Ci tak? Jakże bym mógł nie wsadzać nosa tam gdzie nie trzeba?! Teraz właśnie dopiero mam na to prawdziwą okazję! A Ty już mi zabraniasz?! Nie, proszę, nie rób mi tego, bestyjko droga!” – zawołał, przekomarzając się z nią i uśmiechając się doń przekornie. – „Jak ja Ci będę życie utrudniał bez tego? Dołączyłabyś do mnie, razem byśmy powtykali gdzie się da! Ile to lat minęło… Pięć, dziesięć, przecież ja muszę je teraz wszystkie nadrobić!” – odparł wesoło, lecz na chwilę jego oblicze zachmurzyło się lekko. – „Choć przyznam Ci, że obawiałem się, iż niektórych nadrobić się nie da” – powiedział cicho, spoglądając na nią świetlistymi ślepiami i wpatrując się weń przez moment. Zamruczał łagodnie, zadowolony, zaczepiając ją lekko ogonem, jakby chciał nieco zbagatelizować powagę wcześniej wypowiedzianych słów.

      Favill zmierzyła półanioła uważnym spojrzeniem lawendowych oczu, puszczając mimo uszu jego słodkie słówka, choć zdawać by się mogło, iż nawet-nawet była zeń zadowolona.
      - Bardzo mnie to cieszy. Teraz umyję ją tylko raz. Co do celibatu mogę się z Tobą zgodzić, nie dla ludzi takie afirmacje. Smoki zdaje się to zupełnie inna bajka. Nie określiłabym jednak tego zabawą. Jeśli chodzi o mnie, to gustuję w nieco innych rozrywkach. Może będziesz miał okazję się co do nich przekonać – powiedziała nieco sceptycznie, splatając dłonie na piersi, co tylko uwydatniło jej walory. – Favillae, dla Ciebie Favillae… Favill, tylko jeśli zasłużysz skrzydlata amnezjo – rzuciła nieco zaczepnie po chwili zastanowienia, jak gdyby toczyła sama ze sobą jakiś wewnętrzny bój. Nie do końca było wiadomo, czy w kwestii przyjęcia propozycji mężczyzny, czy też zakładu ze smokiem. – Ciekawi mnie jedno, jak taki znawca kobiecego kwiecia odróżnia róże od chwastów. Dla Ciebie wszystkie kwiaty są zapewne takie same, byle miały kolorowe płatki. W końcu i róże mają kolce i chwasty potrafią kłuć. Arsi w odróżnieniu od Ciebie raczej nie będzie miała problemu z odróżnieniem mocnego, dorodnego dębu od wiotkiej i niestałej, telepiącej się osiki – stwierdziła z podwójnym przytykiem.

      Sarosh zachichotał na widok załamanej smoczycy i pogłaskał ją puchatą łapą po nadgarstku.
      - „Nie martw się, wszyscy tak z nimi mamy” – rzekł pocieszająco, wskazując pyskiem na swoją zbuntowaną jeźdźczynię. Zaśmiał się w duchu.

      Usuń
    4. Smoczyca zaśmiała się słysząc wyrzuty jakie czynił jej młody smok. "Tam robiłeś co chciałeś i nikt cie nie pilnował. Tutaj skończy się sielanka. Co ty myślisz? Biały Kruk obserwuje nasze poczynania i jak mu się coś nie spodoba pacnie cię skrzydłem." Udawała surowa i stanowczą, ale ton głosu mimowolnie jej się zmieniał na pobłażliwy i rozbawiony. Kiedy zaczął wciskać jej nos pod skrzydło, spojrzała na niego oburzona. "No tam to ciebie jeszcze nie było? Dopiero co przybył i już wszystkie kąty zwiedził. Muszę koniecznie wziąć cię na naukę skradania, żebyś nauczył się siedzieć bez ruchu. Ale pamiętaj, że nie każdy lubi kiedy chcesz poznać ich tajemnice." Pogroziła mu palcem przedniej łapy. Jej wzrok złagodniał, kiedy zaczepił ją ogonem. "Nie martw się. Mamy dużo czasu przed sobą. Teraz kiedy wróciliście, w zimowe wieczory opowiadać sobie wszystko co wydarzyło się do tej pory."

      Triv ciągle uśmiechał się pod nosem, arogancko, może nawet bezczelnie, a jego pewność siebie nie została przez chwilę nawet zachwiana. Obserwował sposób w jaki porusza się dziewczyna, jak pod wpływem ruchu ciała falują jej włosy.
      - Będę czekał z niecierpliwością na moment kiedy zechcesz pokazać mi swoje zamiłowania. Favillae... Niech i tak będzie, chociaż myślę, że nie na długo.- Zmrużył oczy i uśmiechnął się szeroko ukazując białe zęby. Rozłożył lekko skrzydła, wiedząc doskonale, że pióra złapią światło i będą wyglądały jak wykonane z czystego srebra. Lekko pochylił głowę imitując delikatny ukłon. Przez krótką chwilę zastanawiał się nad pytaniem jakie zadała mu dziewczyna.
      -Moja droga... Ja nie zwracam uwagi na chwasty. Koneser kobiecego piękna taki jak ja, potrafi błyskawicznie ocenić prawdziwie wartościowe walory. Nie liczy się sam wygląd, ale wdzięk, błysk w oku, cała aura. Zdziwiłabyś się jak wiele można wyczuć stojąc obok siebie. Dlatego myślę, że mnie polubisz.- Puścił w jej stronę oczko.- A Arsi? Myślę, że nikt z nią i tak nie wytrzyma. No ale na mnie już pora. Wybacz mi, że cię zostawiam, ale Kougar zacznie się niecierpliwić, Nie lubię zostawiać go samego na zbyt długo, zwłaszcza, że nie dostał dzisiaj jeszcze jeść. Arsi idziesz?
      Smoczyca jednak nie zwracała na niego uwagi pogrążona w cichej rozmowie z Saroshem, co chwilę w miejsca w którym siedzieli można było słyszeć diabelskie chichoty.

      Usuń
    5. - „Och, jest jeszcze wiele miejsc w których mnie nie było, ale to mogłoby być jedno z moich ulubionych” – odparł pewnie smok, puszczając do niej perskie oko, po czym począł mościć się wygodniej u jej boku.
      Widoczność przesłoniła mu długa, grafitowa grzywa, którą postanowił zdmuchnąć z pyska, przy czym jego ciepły oddech i unoszące się kosmyki włosia załaskotały delikatną membranę skrzydła Zielonołuskiej, powodując jego gwałtowne, acz nieznaczne drgnięcie. Przekrzywił łeb w przepraszającym geście, kładąc po sobie uszy. Na łaskotki było jeszcze znacznie za wcześnie. Uśmiechnął się łagodnie do niej i sam do siebie. Wrażliwa, pomyślał. Nie powiedział jej jednak tego. Mogła to źle zrozumieć. Była przecież równie dumna. Podziwiał ją za to. W zasadzie za jedno i za drugie. Za oba.
      – „Sądzisz, że odważyłbym się zaniechać ćwiczeń, które niegdyś mi przykazałaś?! Musiałbym być wariatem! Gwałtownością ruchów odrabiam sobie godziny jego braku. Skradanie opanowałem do perfekcji, choć w sumie nie wiem czy miałem choć w połowie tak godnych przeciwników jak Ty. Z chęcią to przetestuję. Gotów jestem jednak uczyć się czegokolwiek zechcesz mnie nauczyć” – mruknął do niej, szurając zachęcająco ogonem po posadzce i szczerząc lekko wilcze kły.
      - „Domyślam się. W końcu, gdybym je odkrył, czy wciąż byłyby tajemnicami? Chyba, że ktoś wyjawiłby mi je sam, wtedy mielibyśmy wspólne tajemnice… Na szczęście Ty Arsi nie jesteś dla mnie każdym, a ja dla Ciebie nikim, przynajmniej taką mam nadzieję. Z chęcią zdradzę Ci kilka moich sekretów! Tylko sza! Oni nie mogą wiedzieć!” – rzucił szeptem w odpowiedzi na jej uwagę, przysuwając do niej barki, zaś głowę wyciągając do przodu i patrząc ze zmrużonymi, świetlistymi oczyma oraz dozą podejrzliwej czujności na ich jeźdźców. CDN

      Usuń
    6. CD
      Na jej twarzy zamajaczył kąśliwy uśmiech, znajdujący swe odbicie zaledwie w jednym z kącików jej pełnych, wyraźnie zarysowanych ust i podniesionej brwi. Uniosła nieco podbródek, przyglądając się jego widowiskowej prezentacji. Jej sceptyczna mina zdawała się mówić: ‘a więc to do tego Ci te skrzydełka…’.
      - Obiecuję Ci, że nie będziesz musiał długo czekać… Przynajmniej na pierwsze z tych dwóch. – odparła, odwzajemniając jego grzecznościowe skinienie.
      Stanęła do niego nieco bokiem, po czym przekrzywiła głowę, odgarniając włosy i odsłaniając szyję, czy to z potrzeby chwili, czy dla odwrócenia uwagi i zerknęła na niego kątem oczu, w których uważny obserwator dostrzegłby iskierkę zaintrygowania. Skrzydła Triva były tak podobne do tych posiadanych przez Sarosha. Żaden inny smok będący obecnie w Zakonie takich nie miał. Może prócz Balids, czy smoczyca wciąż tu była? Jej jednak wydawały się być sztywniejsze, ozdobione złotym pyłem. Czyżby zastanawiała się, czy te półanioła są równie miękkie, jak jego? A może jaką karę wymyśli dla niej Światło za nie wypełnienie zakładu? Tego nie sposób odgadnąć.
      - Czyli jednym słowem oceniasz kobiety równie szybko jak smoki… - skwitowała nie kończąc, niby to mimochodem, jako jawną zaczepkę, przygryzając niewinnie dolną wargę. – Shhh… - uciszyła go, gdy już chciał jej odpowiedzieć, robiąc krok w jego stronę i przystawiając mu swój smukły, długi palec tuż przy ustach. – Nie psuj swojej szansy. Może jednak jakoś uda mi się Ciebie strawić, a może nawet polubić, cokolwiek przez to rozumiesz – dodała, pochylając się ku niemu.
      Na jej twarzy nie było uśmiechu, lecz zdawał się on igrać w jej lśniących lawendowych oczach. Czy mimo wszystko za nic miała jego szemraną przeszłość? Odsunęła się po chwili, jakby w obawie, iż mógłby dostrzec zbyt wiele. Jak mówiła Arsi, nie wszyscy chcieli zdradzać swoje tajemnice. Poza tym po tak ładnej przemowie pod jej adresem nie miała już chyba serca wbijać mu kolejnego ćwieka. Przynajmniej nie teraz. Poklepała go uspokajająco gdzieś tuż koło obojczyka, omijając żelazne płyty zbroi i kładąc ciepłą dłoń na skórzanym odzieniu.
      - Dokończymy później, jak już nakarmisz tę swoją bestyjkę. Kougar, tak? Z chęcią i z nim się przywitam. Z tego co go znam, będzie jadł mi z ręki… Albo mi ją odgryzie – dorzuciła przez ramię, odwracając się od mężczyzny. Dopiero wtedy zobaczył jej pełny, subtelny uśmiech. Puściła do niego oko, jakby przekomarzając się z nim, czy też przedrzeźniając jego wcześniejszy gest. – Nie doceniasz Arsi, a to Cię może wiele kosztować. Powinieneś wziąć pod uwagę to, że wytrzymuje z Tobą – powiedziała na poły do siebie, na poły do niego, spoglądając na pochłonięte rozmową smoki.

      [Pozwoliliśmy sobie wspomnieć o Was kilka komentarzy niżej, w odpowiedzi u Almariel, lecz zawsze możemy to zignorować prostując historię.]

      Usuń
  3. *Stare odrzwia zaskrzypiały żałośnie, gdy ustąpiły pod naporem potężnej, szponiastej łapy. Z nozdrzy bestii buchnęła salwa dymu, dławiąc przytłaczającym zapachem siarki wszelkie kwieciste wonie splątane w powietrzu. Ciężki, basowy pomruk przetoczył się echem po komnacie, karcąco, z dezaprobatą.* "Nie możesz tak żyć, przyjacielu." *Ślepia jak topione złoto, przecięte czarnym palikiem źrenicy wpatrywały się w pogrążonego w toksycznych myślach Szmaragdowego. Nie oczekiwał odpowiedzi, zgodnie z tym jej nie otrzymał. Mulkher odwrócił wzrok i na powrót przymknął drzwi. Zanim odszedł, dodał cicho.* "Świat nie jest czarno-biały..."
    *Ostatnimi czasy znaleźć kogokolwiek w ogromnej twierdzy było nie lada wyzwaniem. Jedynym wrażeniem, jakie powstrzymywało przed wnioskiem, iż to miejsce jest opustoszałe, było charakterystyczne mrowienie na karku, pojawiające się znikąd, w niemalże każdej części fortecy. I choćbyś nasłuchiwał, wyglądał, nie ujrzysz żadnego śladu, błysku w oku, nie usłyszysz cichego oddechu obserwatora. Wydawać by się mogło, że czasy świetności Zakonu Białego Kruka już dawno minęły. Tu i ówdzie można było dostrzec znaki czasu, trawiące niegdyś zachwycające feerią barw freski, kolorowe dywany i złocenia. Na oknach coraz liczniej rysowały się skośne pęknięcia, przecinające brudne tafle szkła kształtem błyskawicy, ziejąc przeciągiem. Gdzieś ciemnym korytarzem przemknęła służka - zgarbiona, wystraszona dziewczyna, ubrana w pobrudzoną lnianą sukienkę, ściskając nerwowo pusty dzban. Było... inaczej.*
    *Głuchy dźwięk stawianych kroków odbijał się złowrogim echem od wilgotnych ścian, zagłuszając sporadyczny odgłos spadających ze sklepienia kropli wody. Wśród bezdennych ciemności płynęła samotna postać, dzierżąca przygasającą już pochodnię. Korytarze lochów ciągnęły się bez końca, tu i ówdzie prowadząc do pomieszczeń tajemniczego przeznaczenia. Błękitne oczy ciemnoskórej wychwyciły na skraju żółtego, ginącego już światła ognia błysk fiolek i skrytych w nich substancji. W głębi niezbadanych czeluści zabrzmiało wibrujące warknięcie, które na chwilę pozyskało uwagę zwiadowcy. Płomień pochodni zgasł.*
    *Drżenie podłoża szybko go zdradziło. Zauważono go na długo przed tym, kiedy pojawił się na schodach prowadzących z holu do głównej sali. Posępne zamyślenie, którym okryte było jego oblicze, odegnał widok, jaki rozpostarł się wprost przed nim. Czarny smok rozchylił skrzydła w powitalnym geście i skinął łbem w kierunku swoich dawnych adeptów - Favillae Photine i Sarosha. Choć wzrok mamiła ich przemiana, poznał ich od razu, chwytając aury, których nie można było pomylić. Aury jakoby pradawnej, nieodkrytej mocy i pulsujących pokładów energii. Źrenice zwęziły się, ukazując w pełnej krasie srebro smoczych tęczówek, a z nozdrzy uwolniły się dwie cienkie strużki dymu.* "Ashan' thera, dah' w Ordo Corvus Albus, Favill i Saroshu... Ponownie. Rad jestem widzieć was całych i zdrowych. Czasy są niepewne, tym bardziej potrzeba dobrych nowin..." *Rzucił Mulkher z zagadkowym uśmiechem, postępując parę kroków w ich kierunku...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młody smok zamarł na moment, wsłuchując się uważnie w daleki odgłos zbliżających się kroków. Tylko jedna bestia w zakonie była na tyle ogromna, aby czynić taki hałas samym swym chodem. Nastawił czujnie uszu, wyczekując momentu, gdy Czarny wyłoni się spośród cieni okrywających śnieżnobiałe mury. Zerwał się na jego widok wydając z siebie niskie, bliżej nie określone, wręcz nieartykułowalne dźwięki. Podbiegł doń kładąc uszy po sobie i merdając energicznie długim, puszystym ogonem. Pochylił się lekko na przednich łapach przebierając nimi w miejscu, pełen uległości względem swego Mistrza. Wielki smok mógł dostrzec kryjącą się w tym również zaczepkę, zawoalowaną prowokację jaką nieraz mamił go podopieczny chcąc niegdyś wkraść się w jego łaski i nakłonić do chwili beztroskiej i jakże wydawać by się mogło niestosownej zabawy. Tym razem jednak chodziło o coś innego, Sarosh w napięciu oczekiwał jego aprobaty i dobrego słowa, które spłynęło nań miękko niczym dym ze smoczych nozdrzy ulatujący ku sklepieniu komnaty.
      - „Ashan' thera, dah' Mulkherze!” – powtórzył niby jego łagodne, ciepłe echo, stając i prężąc się dumnie, nastroszywszy futro. – „Dobrze móc znów zobaczyć i Ciebie Mistrzu!” – rzekł, nastawiając czujnie uszu i przyglądając się smokowi, który zdawał się być jeszcze większy i jeszcze mroczniejszy niż go zapamiętał, o ile to było w ogóle możliwe.
      Favill podeszła do swego towarzysza i kładąc dłoń na jego napiętym, umięśnionym barku, spojrzała na Czarnego posyłając mu skryty, subtelny uśmiech. Światło popatrzył na nią czule, opuszczając jedno z uszu.
      - Salve Mistrzu… Mulkherze – powiedziała, skłaniając się przed nim. – Im bardziej niepewne czasy, tym pewniejszy winien być Zakon. Wybacz nam, że tyle czasu już minęło odkąd widzieliśmy się po raz ostatni. Przebyliśmy długą drogę, dłuższą niż mogliśmy sądzić i zupełnie inną niż myśleliśmy. Czy zechcielibyście przyjąć nas z powrotem pod swe skrzydła i na powrót uczynić członkami zakonu? - zapytała, a Sarosh drgnął niepewnie, jakoby w obawie, iż prośba ta mogłaby zostać odrzuconą. Tyle czasu już czekał, tak bardzo pragnął powrotu i nareszcie ta chwila nadeszła. Co jednak, jeżeli znikając na tak długo, w tak nieoczekiwany sposób złamali jedno z pisanych, czy też nie pisanych praw i już nie mogli powrócić? Przeszył go lekki dreszcz strachu, stawiający dęba włosy na jego karku. Sam zaczął się sobie dziwić, skąd w nim tyle wątpliwości i lęku. Niespotykane… Jego myśli popłynęły ku ciepłemu dotykowi smukłej dłoni jego jeźdźczyni. Ona za to była wyjątkowo spokojna i pewna, jakby wypowiedziane przezeń słowa były jedynie formalnością, jakby wiedziała o czymś, o czym on zdawał się nie mieć pojęcia…
      Biały Kruk czuwa.

      Usuń
    2. *Srebrne ślepia spokojnie i cierpliwie śledziły każdy ruch wielobarwnego smoka. Na czarnołuskich wargach wykwitł dobroduszny uśmiech. Dobrze, że pomimo wielu zmian, które bezlitośnie przynosił czas, niektóre rzeczy pozostawały takie same, niewrażliwe na wpływ świata. Tym, co pozostało w Saroshu, była niespożyta energia, niegasnący entuzjazm i radość życia. Wiekowy smok, który już długo, być może zbyt długo niż należało kroczył po tym padole, poczuł ulgę. Choć był oszczędny w gestach, czasem do złudzenia przypominając zamarły w jednej pozie posąg, niźli żywą istotę, cieszył się, że los okazał się być łaskawy dla jego uczniów. Powrócili, w pełni sił, a to wyróżnienie, które nie każdemu jest dane otrzymać...* "No już; to, że się długo nie widzieliśmy, nie oznacza, że pozwolę Ci się przede mną kłaniać. Już nie pamiętasz, jak hasałeś mi po grzbiecie, kiedy przypominałeś bardziej bukiet wrzosów, niż smoka?" *Rzekł z udawanym zniecierpliwieniem, po czym zaśmiał się donośnie i rozłożył skrzydło, dając znak, by oboje skryli się pod czarną membraną. Kiedy w przestrzeni rozbrzmiał głos Favillae, gad zwrócił na nią swe spojrzenie. Jak wcześniej nie omieszkał zauważyć Triv, rozkwitła niczym kwiat. Nie tylko wypiękniała; nie miała już przestraszonych oczu, co kiedyś, wręcz przeciwnie. Teraz w lawendowych tęczówkach błyskała zadziorna pewność siebie. Coś mówiło Mulkherowi, że niejedno przeszła, ale, co ważniejsze, poradziła sobie z przeciwnościami, jakimi rzucał w nią los. Kiwnął łbem, przyznając jej rację, choć gdzieś w srebrnej połaci smoczego ślepia zamajaczył zagadkowy cień.* "Favillae i Saroshu, to był, jest i będzie wasz dom, dopóki on trwa, dopóty jego wrota są dla was otwarte." *Odparł głośno i pewnie, chcąc odegnać wszelkie wątpliwości, jakie mogłyby zagościć w sercu tej dwójki.* "Jaki byłby ze mnie Mistrz, gdybym wyrzucił was dlatego, że wyruszyliście w świat i sprostaliście jego wyzwaniom? Jestem z was dumny..." *Przez chwilę milczał, po czym drgnął i ozwał się ponownie, postąpiwszy parę kroków w stronę jadalni.* "Chodźcie, należy wam się strawa i odpoczynek. Porozmawiamy i dopełnimy formalności, gdy napełnicie brzuchy..."
      *Posąg szarego kruka spoglądał na nią z góry. Z dezaprobatą? Obojętnie? Czy też z dumą? Po ostrzu nieimponującego, krótkiego miecza spłynęła niemalże czarna kropla krwi i kapnęła na posadzkę. Beznamiętnym, wyćwiczonym ruchem, za pomocą kawałka szmaty starła posokę z oręża. Przyjrzała się brzydkiej plamie. Wpatrywała się w nią długo. Zmrużyła oczy, gdy dojrzała, jak na powierzchni tkaniny, w miejscach, w których zetknęła się z cieczą, formują się bąble, niczym bańki mydlane. Ze złością odrzuciła szmatę w kąt i sięgnęła ku kaletce zawieszonej u pasa. Zeń wyciągnęła fiolkę z pomarańczową substancją, odkorkowała i wypiła łapczywie. Specyfik zadziałał szybko. Uklęknęła na jedno kolano i złapała się za brzuch. Zakasłała parokrotnie, zakrztusiła się, po czym opadła na bok. Przez chwilę trawiły ją dreszcze, lecz wkrótce doszła do siebie. Sięgnęła ku płytkiej ranie, draśnięciu na przedramieniu. Krew miała zwykłą, soczyście czerwoną barwę i nie wykazywała żadnych anomalii. Błękitnooka westchnęła i wstała. Szybkim ruchem ukryła miecz w pochwie. Spojrzała się ostatni raz na posąg, po czym powolnym krokiem skierowała się w stronę schodów prowadzących na wyższe kondygnacje...*

      Usuń
    3. -„Gdyby to było możliwe pohasałbym i teraz!” – odparł młody smok, a nuty wesołości przebrzmiały miękko w jego niskim, mruczącym głosie.
      Zbliżył się do Mulkhera, kryjąc pod zachęcająco uniesionym skrzydłem, niczym zagubione pisklę szukające pocieszenia u swej matki. Pozwolił się nim okryć, niby ciepłym kocem najmroczniejszej z nocy. Favillae również do niego podeszła, z wahaniem kładąc lewą dłoń na jego muskularnej łapie, po czym przywarła doń całym ciałem, na chwilę kryjąc twarz w okrywających ją łuskach. Po chwili, zdecydowawszy się wyraźnie, spojrzała ku górze, na wielki smoczy pysk. Jej lawendowe oczy lśniły łagodnie spod przesłony ciemnej, nierównej grzywki.
      - Dziękuję Mulkherze. Nie wiem, czy kiedykolwiek podziękowaliśmy Tobie i Almariel – rzekła, ni to głaszcząc, ni klepiąc wielką bestię po piersi, po czym z pewnym zażenowaniem odsunęła się od smoka.
      Wydawała się być przy nim niezwykle mała i krucha mimo lat, których jej przybyło. Nie nawykła do okazywania swych uczuć komukolwiek prócz Sarosha i Jego… Choć i ten długo walczył o jej względy i okruchy uwagi. To była jednak wyjątkowa okazja, i to tego ten zakład z Saroshem… Propozycja Czarnego była jej więc całkowicie na rękę, pozwalając odciągnąć uwagę wszystkich od jej osoby. Popatrzyła w kierunku pozostałych i skinęła głową.
      - Dawno nie jadłam w tak zacnym gronie – powiedziała, rzucając znaczące spojrzenie w kierunku półanioła, które niejako miało go ograbić z całej tej zacności, albo też przytrzymać w miejscu, by nie zniknął na powrót w leśnych ostępach, gdyż jeszcze z nim nie skończyła. Równie dobrze jednak mogło chodzić o coś zupełnie innego, co kryło się w głębi jej lśniących, lawendowych oczu. Wyciągnęła rękę w kierunku nimfy, chcąc wziąć ją pod ramię, jak starą, dobrą przyjaciółkę.
      - „Jedzenie? Zawsze!” – entuzjazm Sarosha potwierdziło burczenie jego żołądka.
      Uniósł głowę, wtulając się w skrzydło Mulkhera i z zasłoniętymi przyklepniętą grzywą ślepiami szczerząc kły do Arsi. Ona nie była takim żarłokiem jak on i na pewno nie pochwalała jego menu. Może zaproponuje mu coś ciekawego? Już od narodzin był dziko wręcz głodny. Niejedno z nich musiało pamiętać, jak niegdyś, tuż po wykluciu, rzucił się w kierunku spiżarni wyczuwając weń źródło wszelakich smakowitych zapachów, a tak bardziej konkretnie jeleniego ścierwa. Wilk pokiwał głową, oblizując się na samą myśl i ocierając się przymilnie pyskiem o ciemną błonę okrywającego go skrzydła. Dał tym samym znak, aby wiekowy smok uniósł je lekko, aby mógł się spodeń uwolnić. Za namową Mulkhera ruszyli do jadalni. W tym momencie pojawiły się jednak wspomnienia Favill spływające na Fioletowego rozkosznie niczym miód. Znikąd powrócił słodki zapach i soczysty smak żółtych, okrągłych owoców, przypominających brzoskwinie, którymi poczęstował ją Eldar, gdy przybyła do zakonu po raz pierwszy. Zapach igliwia. Smak tęsknoty. Wilgoć szczypiącego soku skapującego po spierzchniętych ustach…
      CDN

      Usuń
    4. CD
      - Gdzie się podziewa Almariel? – zapytała, próbując odwrócić swoją uwagę od wspomnień i siadając przy stole koło kominka. To od zawsze było jej ulubione miejsce. Poklepała siedzenie obok siebie zachęcając Aerlin.
      Sarosh wypatrzył jedną z pomagających w kuchni służek i zaczął się do niej łasić niczym szczeniak, płaszcząc się, merdając ogonem i kładąc pysk na podłodze, aby mogła go po nim pogłaskać. Wiedział, że ludzie dobrze reagują na zachowania, które znają u innych zwierząt, choć ci pomagający w zamku powinni już być ze smokami oswojeni. Nic nie stało na przeszkodzie, aby te więzi zacieśnić.
      Czuł, jak jego jeźdźczyni próbuje wznieść bariery wokół swego umysłu, nie chcąc ujawnić swego zdenerwowania, lecz jej skołatane, zaniepokojone myśli przebijały się przez nią. Mogła się z nimi kryć przed innymi, lecz nie przed nim. Słyszał je. Nie przywitali się, nie było ich tu? Czyżby odeszli? Może wyruszyli na misję… Zmarszczył brwi, węsząc. Malgran i Eldar. Ich zapach był słaby, ledwie wyczuwalny. Jeżeli tu byli musiało to być już jakiś czas temu. Popuszczone luzem śledzące wiązki jego magii nie wyczuwały ani ich aur, które mogliby ukryć, ani iskier życia. Nie było ich w zakonie, ani w obrębie jego terenów. Zmarszczył nos w niezadowoleniu, lecz zaraz jego uwagę odciągnęła dziewczyna, która podeszła do niego i podsunęła mu pod mokry nos fartuch pełen jabłek. Liznął ją po twarzy koniuszkiem języka, po czym pochłonął owoce w dwóch kęsach, przeżuwając je chwile. Uśmiechnęła się na ten widok, a on zamruczał pogodnie. Jeżeli w tym zamku wciąż smoki karmiło się jak wegan to nie było mowy o tym, żeby tamta dwójka odeszła na długo. W końcu tylko Eldar był na tyle wygodnicki, aby dawać się karmić, przynajmniej tak podejrzewał. Zarówno Arsi, jak i Jivreg w większości przypadków raczej sami zbierali sobie pożywienie. Skinął głową w podziękowaniu dziewczynie, która pobiegła przygotować strawę dla reszty gości. Wstając strząchnął grzywą na głowie i karku, jak pies otrzepujący się z wody .
      - „I gdzie poniosło Państwa Zielonych? Mam na myśli Malgrana i Eldara. Czyżby zaginęli na misji? Pościgałbym się! A Sir’ca i Baldis? Kto tu jeszcze jest oprócz nas? ” – zapytał, chcąc rozwiać obawy Favill, po czym przysunął się do Mulkhera i szepnął do niego konspiracyjnie wskazując szponem wysuniętym spomiędzy futra na Arsi zasiadającą obok Triva po drugiej stronie stołu. – „Nie przeszliście tu wszyscy na zieleninę, prawda? Błagam, powiedź, że to nie prawda!” – dorzucił już nieco głośniej, tak, że nawet smoczyca mogła go usłyszeć.

      Usuń
  4. Powietrze obok posągu Białego Kruka zafalowało nagle i wybrzuszyło się. W mgnieniu oka w miejscu gdzie przed chwilą nic nie było, pojawiła się przecudnej urody smoczyca. Jej pawie pióra opadały lekko na podłogę mieniąc się tysiącami kolorów, brudząc białą posadzkę złotym pyłem. Wydawało się, że smoczyca jest sama, ale po chwili spod jej skrzydła wystąpiła młoda kobieta ubrana jedynie w dziwną, brązową sukienkę, driada. Otrzepała się niczym zmokły pisklak, zrzucając z siebie warstwę złotego pyłu znacząc nim alabastrową podłogę. Jej starania nie przyniosły jednak oczekiwanego rezultatu i całe ubranie, włosy podobne do drobnych piórek jak i twarz pokryte były błyszczącymi drobinkami. Driada kichnęła. "Nie mogłyśmy tam jeszcze trochę zostać? Uwielbiam tą krainę! I te wrzosy!" Smoczyca uśmiechnęła się czule. "Wiesz, że nie. Stokrotko podróżowanie między światami to nie zabawa. Nie możemy używać tej mocy według naszych upodobań. Zabieram cię tam tak często jak wydaje mi się, że jest bezpiecznie. A tam czas płynie zupełnie inaczej niż tutaj." I wtedy dopiero dotarł do nich harmider dochodzący z części jadalnego, podniesione głowy, śmiech. Smoczyca zamilkła. Czegoś takiego dawno już w zamku się nie słyszało. Zaciekawione udały się tam jak najprędzej. Błyskawicznie wychwyciły nowe sylwetki, aury, jednak przy stole nie siedziała mała dziewczynka o fioletowych oczach, tylko dorosła kobieta o przepięknych długich włosach, z fantazyjnym tatuażem na policzku. Biegający wokół stołu smok nie mógł być nikim innym, mimo że wygląd oszukiwał i mącił umysł. Driada wydała z siebie wesoły pisk i puściła się biegiem w stronę nowoprzybyłych. Pierwszego dopadła fioletowego smoka z racji tego że był bliżej. Wskoczyła mu na grzbiet i prawie utonęła w jego grzywie ściskając go za szyję.
    -Sarosh! Gdzieście się podziewali?! Wróciliście? Kiedy? Ale było tutaj smutno bez was!
    Baśniowa podeszła kilka kroków chcąc przywitać się najpierw z Favill. Posłała jednak w międzyczasie powłóczyste spojrzenie w kierunku czarnego smoka i uśmiechnęła się ciepło. Spojrzała na dziewczynę, a w jej ślepiach można było dojrzeć nieukrywaną radość.
    -"Radość widzieć was w pełnym zdrowiu, że zwycięsko przeszliście próby jakie narzucił wam los."

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - O wilku mowa – powiedziała fioletowooka, opierając się dłonią o bok siedziska i wychylając lekko poza nie, aby obejrzeć się nieco do tyłu i w bok na nowoprzybyłe.
      Jej długie, atramentowe włosy spłynęły gładko zsuwając się z ramion na jedną stronę i zwisając swobodnie. Dosłownie o mały włos nie ujawniły tym kolejnego z zdobiących ciało dziewczyny tatuaży, do tej pory skrzętnie przez nie zasłanianego. Były one jej swoistego rodzaju sekretami zapisanymi na wieczność symbolami, które tylko ona rozumiała. Niektóre oczywiste, odwracające uwagę, przykuwające wzrok, jak choćby ten na policzku, inne zaś nęcące tajemnicą w miejscach pozornie niewidocznych, na poły zakrytych, na poły grożących odsłonięciem przy chwili nieuwagi, bądź… specjalnie na zgubę i pokuszenie. Wystarczył jedynie skrawek ciemnego wzoru, aby zbudzić ciekawość i chęć odkrycia niezbadanych granic. Niewielu jednak pozwalała dostrzec nawet i tę ociupinę, choć byli i tacy którzy próbowali sami pochwycić choćby ich cień…
      - Salve Baldis, Sir’co. Was również dobrze móc znów zobaczyć – skinęła im głową na powitanie.
      - „Sir’co!” - Sarosh wyszczerzył radośnie kły, przykucając, kiedy driada wtuliła się w niego i począł dla zabawy podskakiwać z lekka, niczym bojowy rumak, chcący zrzucić niechcianego jeźdźca, aby musiała jeszcze mocniej zatopić się w jego fioletowym futrze. Złoty pył Baldis, którym była pokryta kobieta zaczął zsypywać się z niej i przylegać do grzywy i ciemnej, wierzchniej strony skrzydeł smoka. Zadowolony z otrzymanego efektu, wykręcił ku niej długą, acz masywną szyje, liżąc ją po twarzy.
      - „Salveee… Błeh! Prych! Cały język mam teraz tego pełen!” – zawołał, śmiejąc się i jednocześnie wywalając bokiem pyska pokaźny, mieniący się złoto jęzor. – „Tozzz to kalalne powino byc… Takie polapki zastawiac na meee…” – zaseplenił, próbując otrzeć go o zęby, lecz niezbyt mu to wyszło. Spojrzał niby to karcąco na Konwalie i spróbował polizać się po nosie, aby nieco go zeszło, lecz na skutek tego tylko jeszcze bardziej ozdobił się pyłem. Kichnął, strząsając się pyskiem, kiedy jedna z drobin dostała się do wnętrza jego nozdrzy. Potem zaś jeszcze raz i kolejny, jakby ogarnęła go istna kichawica. Zaśmiał się tylko, po czym postanowił dla zasady wylizać buzię driady jeszcze z drugiej strony, jakby z tej pierwszej było mu mało wrażeń.
      - „Jak saleeec to saleeec… Błeh, psik! A psik, psik…” – odurzony złotym pyłem, zatrząsł łbem tak mocno, aż jego uszy zafurkotały w powietrzu. Prychnął, wydmuchując z impetem powietrze.
      - „Od razu lepiej! Witajcie! Och, długo by opowiadać, lepszym pytaniem byłoby, gdzie nas nie było, ale tak… Tak wróciliśmy!” – odparł, przytulając zeskakującą z jego grzbietu driadę puchatą łapą. – „Mam Cię! Widzisz Favill, pół zadania zaraz wykonam za Ciebie!” – rzucił, puszczając oczko do swej jeźdźczyni, na co ta tylko westchnęła, unosząc z powątpiewaniem brwi i kręcąc głową.
      - Acha… Czekam na więcej – mruknęła, zakładając ramię na opacie i kładąc na nie brodę.
      Smok zaś paplał dalej, nie zważając na jej kąśliwe uwagi.
      -„Dotarliśmy do siedziby dzisiaj, ledwie przed chwilą zdawać by się mogło, a tyle się działo! Niezwykle się cieszę mogąc zobaczyć Was wszystkich tutaj. Ale oj, oj, spóźniłyście się trochę! Choć przyszłyście w sam raz na naszą powitalną ucztę! Choć cierpię już katusze na samą myśl o zieleninie… Tylko nie mówcie, żem barbarzyńca bezduszny!” – zawył, robiąc minę iście pokrzywdzonego w tym wszystkim ponad wszelką miarę.

      Usuń
  5. *Przez krótką chwilę smok pozostawał ślepy i głuchy na harmider panujący w jadalni. W końcu drgnął ledwo zauważalnie i spojrzał na Favillae. Spojrzenie jeszcze miał mętne, nieobecne, a dopiero po chwili poczęło na nowo napełniać się intensywną srebrzystą barwą.* "Almariel przez ostatnie godziny patrolowała lochy. Musi odpocząć... Niejedno licho zalęgło się w niekończących się korytarzach... Wolałbym, gdyby się nie forsowała, dlatego też nic jej nie powiedziałem. Przyjdźcie do niej później, dobrze? Jestem pewien, że się ucieszy..." *Uśmiechnął się lekko, z cieniem smutku, choć jego źródło pozostawało tajemnicą. Mulkher pamiętał, że odejście uczniów, a zwłaszcza Lawendy, nie pozostało bez wpływu na jego jeźdźczynię, choć ta nie chciała się do tego przyznać. Tym bardziej był rad, że zobaczy ich znowu.* "Nie obawiaj się, Saroshu, jak widać, nie jestem zabiedzony, a wiesz, co lubię." *Mruknął z rozbawieniem i jakby w odpowiedzi na jego słowa, nieliczna służba poczęła uwijać się z zastawianiem stołów. Na półmiskach oprócz potrawek z owoców, warzyw i korzeni, pyszniły się również najróżniejsze rodzaje pieczonej i gotowanej dziczyzny, od zajęcy po dziki, w towarzystwie surówek i sosów. Mulkher kiwnął z uznaniem w kierunku służby i pochwalił ich głośno. Nie byli przyzwyczajeni do przygotowywania posiłków dla tak dużego zgromadzenia, a jednak szybko uwinęli się z robotą. Odpowiedziało mu parę uśmiechów, choć widać było, że ci prości ludzie nadal nie potrafią czuć się do końca swobodnie w towarzystwie wielkich, łuskowatych bestii i ich osobliwych towarzyszy. Trudno było się im dziwić, w końcu wyrastali na opowieściach o straszydłokach pożerających czyste dziewki, wiwernach kradnących owce i ognioplujach palących wioski...* "Jedzcie, smacznego!"
    *Kiedy wszyscy napełnili brzuchy, Mulkher odpowiedział na kolejne ich pytanie.* "Malgran i Eldar zaś są na misji dyplomatycznej w Venzii. Na pewno niedługo ich zobaczycie..." *Nie ciągnął dalej tematu, nie chcąc siać niepokoju podczas wesołej chwili - a tych ostatnimi czasy w Zakonie było zdecydowanie zbyt mało... Bowiem nie było tajemnicą, że podróż dyplomatów niepokojąco się przedłuża, a w ostatnich dniach na światło dzienne wyjrzały nowe fakty... Kiedy pojawiła się Sir'ca i Baldis, Czarny odwzajemnił uśmiech ukochanej. Doprawdy oszałamiający był widok tylu mieszkańców zamku razem, choć nadal nie byli to wszyscy. Smok wykonał prosty gest łapą, co sprawiło, że w przestrzeni pojawił się zwój. Gad rozwinął go, położył na stole i podsunął Favillae.* "Wybierzcie, proszę, swoją komnatę. Obawiam się, że wasza poprzednia jest już dla was nieodpowiednia." *Mruknął pogodnie, wskazując na pokoje dla Uczniów.* "A potem proszę o opowieści o waszych losach na szlaku..."

    [Wybacz, że tak krótko. Kiepsko z czasem i z weną :<]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziewczyna wysłuchała uważnie słów smoka, w skupieniu, choć ukradkiem, przyglądając się zarówno jego pyskowi, jak i postawie, zupełnie tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. Prawdą było jednak, iż widziała go już nie raz i z tego co mogła teraz dojrzeć w o wiele lepszym stanie ducha niż obecnie. Mulkher, choć zawsze wydawał się zamyślony i nieco tajemniczy, pogrążony w zamglonych kręgach własnych myśli i wspomnień dziś zdawał się całkowicie tracić więź z rzeczywistością, przygnieciony zmartwieniami mącącymi jego szkliste, rtęciowe spojrzenie. Nie były to zdaje się troski, które zwykle otaczały jego lico, gdy na mocnych barkach dźwigał odpowiedzialność za niesnaski i problemy kotłujące się pomiędzy członkami zakonu, chcąc zaradzić im najlepiej jak umiał, nie… Tym razem było to coś innego, coś co zdawało się uderzać bezpośrednio w niego. Czas coraz bardziej odciskał na nim swe znamię.
      - Rozumiem. Masz rację. Przyjdę, przyjdziemy… - poprawiła się, przesuwając niedostrzegalnie dla pozostałych dłoń i kładąc ją w pokrzepiającym geście na przedramieniu wielkiej, czarnej bestii.
      Zdawała sobie sprawę, jak niewielki to czyn i jak niewiele znaczący, przy mrocznych cieniach zalegających kąty zamczyska, jednak… Czasem nawet drobiazgi nabierały wielkiego znaczenia, a najważniejsze zmiany w życiu zaczynały się od zgoła przypadkowego trącenia kamienia na górskim szlaku losu.
      - „Woah! Nie pamiętam już, kiedy jedliśmy tak wyśmienite dania!” – zawołał pełen uznania Sarosh, śledząc ruchy uwijającej się służby, która zastawiała stoły coraz to bardziej apetycznymi potrawami.
      Zaciągnął się głęboko, wąchając drażniące i cudownie nęcące nozdrza zapachy. W odpowiedzi na kuszące wonie odezwał się jego burczący żołądek, z czego zaśmiał się tylko. Zaskakując w pewien sposób większość obecnych, przyzwyczajonych do jego gwałtowności nie rzucił się na jedzenie, jak skrajny dzikus, jak to nieraz miewał w zwyczaju, lecz oparł się lekko przednimi łapami o blat jednego ze stołów i złożywszy nań głowę począł podziwiać ów błogi nadmiar dostatku, jakim zostali powitani, czekając aż inni rozpoczną posiłek.
      Favill przekrzywiła głowę, spoglądając nań krzywo spod równie krzywo przyciętej grzywki, po czym podsunęła ku niemu swój talerz, szturchając go nim w zalegającą na stole łapę.
      - No już, już wystarczy tego, jedź.
      Fioletowy łypnął na nią świetlistym okiem, a po jego wargach przemknął uśmiech.
      - „Po prostu… Hmmm…” – urwał, nie do końca wiedząc czy ma się tłumaczyć. – „Cieszę się, że Was wszystkich wi…” – nie dokończył, gdyż jego jeźdźczyni w tym samym momencie, wykorzystując chwilę jego nieuwagi wsadziła mu do pyska pokaźny kawał porządnie przypieczonego, dziczego udźca.
      - Głodny robisz się strasznie ckliwy… Albo wredny.
      - „…dzę!”- dokończył, przeżuwszy i połknąwszy niespodziewany podarunek, tak to określmy. Najwidoczniej była to kara za nieprzychylne uwagi na temat skłonności spożywczych Eldara. Zdziwił się nieco, że też akurat to musiała wyłapać spośród jego myśli.
      – „Ja wredny? Kiedy? Naprawdę, nie zauważyłem!” – odparł udając zdziwionego i puszczając doń perskie oko. Po tym przyciągnął do siebie półmisek z pozostałą częścią zwierza, którym został przez nią uraczony i rozpoczął ucztowanie razem z innymi.
      - Wystarczy, że ja widzę – mruknęła dwuznacznie Favill i jakby nigdy nic zaczęła podkradać swemu smokowi leżące wokół dzika ziemniaki. CDN

      Usuń
    2. CD
      Kiedy wszyscy zaspokoili już pierwszy głód, a Mulkher odpowiedział na ich pytania, Fioletowooka uśmiechnęła się lekko, jakby do wspomnień.
      - Malgran i Eldar… Wciąż dyplomaci? Venzia to dosyć niebezpieczna kraina, z tego co słyszałam – zmarszczyła lekko brwi, przytykając usta do kubka z ciepłym, wonnym naparem, na którym grzała ręce.
      - „Ciekawe, czy choć oni trochę się zmienili? Bo Wy wszyscy tutaj to prawie wcale! No, może z wyjątkiem tej groźnej zmarszczki na czole Sir’cy, o tutaj!” – dorzucił Sarosh, wskazując na wyimaginowany cień na nieskazitelnym licu driady, aby się z nią podrażnić. W międzyczasie zaś niewinnie wylizywał śmietanę z dna misy z sałatką. Zasmakowały mu przyprawy, jakimi ją potraktowano.
      - Komnatę? – powtórzyła jak echo, dopiero po chwili zdając sobie sprawę ze znaczenia słów jakie skierował do niej Czarny.
      Odstawiła napój, przyciągając do siebie zwój i przyglądając się przez chwilę rozkładowi pomieszczeń. Światło porzucił zaś oczyszczone do cna naczynie, zerkając jej przez ramię.
      - „Mieliśmy kiedyś pierwszą, czy drugą komnatę uczniów?” – zapytał sam siebie, przechylając głowę i kładąc jedno ucho po sobie w parodii zamyślenia.
      - To było tak dawno… - znów wracały wspomnienia.
      Wspólne, leniwe i rześkie poranki, godziny spędzone na balkonie podczas obserwowania ćwiczeń innych uczniów, dni szkoleń, wieczory pełne ksiąg, światła świec i długich rozmów. Widok tabliczki zdobiącej drzwi z wyrytymi nań ich imionami… Teraz znów miały się pojawić, lecz na zupełnie innych drzwiach. Przeminął czas szkoleń. Któżby się spodziewał, że tak to wszystko będzie wyglądać?
      - Niech będzie ta, co Ty na to Sar? – zapytała wskazując smukłym palcem na komnatę dwudziestą. Tak wiele stało ich pustych. Smok skinął głową.
      - „Niechaj będzie! Przybyło dziesięć lat to i z dwójki wyszła dwudziestka, a nie powinna dwunastka? Chociaż to tak metaforycznie… Może by…” – zaczął swoje rozważania, zapatrując się gdzieś w sklepienie komnaty oświetlone jasnym światłem migoczących świec. Zmrużył z przyjemnością oczy, niczym kot wygrzewający się w słońcu.

      [Nie zawsze potrzeba długo, grunt to do przodu! ;)]

      Usuń
  6. W ciemnej komnacie, na łoży wyłożonym szmaragdowym mchem, nieruchomy niczym posąg leżał smok. Jedynie jego błyszczące w mroku oczy zdradzały, że gad jest prawdziwy. W zupełnej ciszy można było usłyszeć jak powietrze co jakiś czas wypełnia jego potężne płuca i prawie bez szmeru wydobywa się nozdrzami. W powietrzu natomiast dało się wyraźnie wyczuć zapachy towarzyszące zazwyczaj lasom, mokrej ściółce, zielonym szyszkom... było jednak coś jeszcze. Nie w zapachu, ale w atmosferze... Ciemność wypełniająca komnatę zdawała się osaczać ze wszystkich stron, przygniatać nie pozwalając na głębokie zaczerpnięcie powietrza. Smocza figura poruszyła się leniwie, rozłożyła na chwilę wielkie, błoniaste skrzydła, poprawił przednie łapy, po czym ponownie położył na nich delikatnie głowę. Westchnął głośno. Wiedział co się dzieje w zamku. Umysł Aerlin był dla niego otwarty, więc słyszał w głowie każde słowo jakie wypowiedziała, albo usłyszała. Wiedział doskonale dlaczego to robiła- miał się ucieszyć z powrotu dawnych członków Ordo. Czy powinien czuć się winny, że tak nie było?
    Słyszał wesołe szczebiotanie Sarosha, czuł uścisk Favill, jakim obdarowała nimfę. Wiedział jak bardzo Aerlin ucieszyła się na ich widok, w jego głowie wibrował jej śmiech kiedy fioletowy smok ją polizał po policzku. I jej słowa: "Wybaczcie Jivreg'owi. Źle się dzisiaj czuje, na pewno niedługo do nas dołączy." Kryła go? Wstydziła się tego jaki się stał? Czy on powinien wstydzić się siebie? Swojego zachowania? Swoich uczuć?
    Usłyszał ciężkie kroki na korytarzu, drzwi do komnaty uchyliły się cicho, Mulkher powiedział kilka słów, ale Jivreg'owi wydawało się, że przyjaciel znajduje się za jakąś barierą. Ledwo rozróżnił słowa. Nic nie odpowiedział. Kiedy czarny smok odszedł, szmaragdowy warknął cicho odsłaniając zęby. Co on mógł wiedzieć? Nie miał dzieci, nie wiedział jak to jest walczyć każdego dnia o ich życie. Opiekował się tylko Arsi nie wiedząc nawet czy pozostałe rodzeństwo w ogóle żyje. A później sam mógł skazać własną córkę na śmierć i stracić nagle coś co było sensem jego życia przez lata. Jęknął cicho kiedy serce zakuło go boleśnie.
    Na dole zaczęła się powitalna uczta, powoli schodzili się wszyscy członkowie Ordo. Ich śmiechy grzmiały w głowie smoka. Nie potrafił powiedzieć dlaczego tak bardzo go to drażniło. Dlaczego tak niewinny dźwięk, który kiedyś działał jak balsam na jego serce, teraz wywołuje w nim tylko gniew. Czy dlatego, że czuł się tak bardzo samotny? Że nikt nie pojmował co czuje i na siłe starali się naprawić to co się w nim 'popsuło'? A gdzie była Luthien? Dlaczego nie stała teraz przy jego boku pomagając mu w chwilach zwątpienia? Czy właśnie nie to sobie przyrzekali? Odeszła bez słowa w momencie kiedy najbardziej jej potrzebował.
    Miał dość. Wstał ciężko, otworzył drewniane okiennice. Chłodny, prawie mroźny wiatr uderzył w jego pysk, wpadł w krezy okalające jego głowę, pogłaskał rogi. Skrzydła rozchyliły się bezwiednie, jakby pokierowane osobną jaźnią. Jivreg zamknął umysł przed nimfą i skoczył wprost w objęcia aksamitnego mroku. Księżyc świecił jasno, w momencie gdy jego blask dotknął łusek smok, po ciele gada przeszła fala rozkoszy. Czuł moc jaka zaczęła do niego napływać. Zanurkował, by tuż przed wierzchołkami drzew rozłożyć wielkie skrzydła i pozwolić im podnieść go w górę. Był sam, był wolny... A zmartwienia zostały daleko za nim, w mlecznych murach Ordo.
    ***

    OdpowiedzUsuń
  7. CD.
    Aerlin siedziała przy stole starając się robić dobrą minę, nie zdradzić obaw i niepokoju jaki gościł w sercu szmaragdowego smoka. Nie było sensu niepokoić Favill i Sarosha. Dopiero co przyjechali, teraz powinni czuć tylko radość. I spokój... dotarli w końcu do swojego domu. Dlatego nimfa śmiała się, rozmawiała, piła orzechowy napar. Wyczuła moment, kiedy Jivreg wzniósł między nimi barierę. Zabolało ją to. Dopiero po chwili zrozumiała, że bezwiednie trzyma kubek z napojem przy ustach, a ciepła para owiewa jej nos. Rozejrzała się dyskretnie czy nikt nie zwrócił na nią uwagi. Miała szczęście. Kątem oka dostrzegła przez okno jak księżyc zgasł na chwilę, jakby przysłonięty czarną płachtą, by po zaledwie jednym uderzeniu serca ponownie pokazać światu swoje odbicie. Przeczucie rzadko ją zwodziło, tym razem chciała żeby tak właśnie się stało, ale szanse na to były raczej marne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - Opowieści ze szlaku mówisz – Favill spojrzała na czarnołuską bestię swymi lawendowymi oczyma zupełnie tak, jak wtedy gdy była jeszcze zupełnie małą dziewczynką. Wtedy jednak wzrok jej pełen były obaw wizji przyszłości i tego, co się z nimi wiązało. Tym razem zaś wydawało się, iż wizje z przeszłości niosły za sobą równie wiele niełatwych do wypowiedzenia słów. Odwróciła się odeń, z pomrukiem zamyślenia sięgając po odstawiony kubek. Napar przestygł na tyle, iż był idealny do picia. Zrobiła kilka łyków, opierając się o oparcie krzesła.
      - Tyle tego było, nawet nie wiem od czego zacząć - zapatrzyła się we wnętrze naczynia zupełnie jak obwoźne wioskowe wróżki chcące wróżyć przyszłość z herbacianych fusów.
      - „To może od początku? Dajmy na to… Dawno, dawno temu, tak z jakieś dziesięć lat temu, nie tak wcale daleko stąd, w sumie to tutaj, w ogóle to dokładnie w tym wielgachnym alabastrowym zamczysku dotarł do Ciebie list i…” – zaczął ze śmiechem Sarosh. Dziewczyna spojrzała na niego karcąco, po czym upiwszy kolejnego łyka napoju kontynuowała historię rozpoczętą przez gada.
      - Razem z Lilli wyruszyliśmy do mojego rodzinnego miasta, Sabistry. Podróże w tamtych czasach nie należały do najłatwiejszych i dosyć szybko musiałyśmy się rozdzielić nie tyle dla naszego, co jej bezpieczeństwa. Do dziś dnia tak naprawdę nie wiemy co się z nią stało, lecz jedno jest pewne, przeżyła i z tego co głoszą opowieści ma się dobrze – powiedziała, podciągając kolano pod brodę i opierając na nim kubek. – Kiedy dotarliśmy na miejsce nie zastaliśmy tego, czego się spodziewaliśmy. Moja babcia mimo złowróżbnych doniesień zamieszczonych w liście od rodziców miała się jak najlepiej, za to w domu czekał na mnie niespodziewany gość…
      - „Lśniącooki! Dam, da, da, dam!” – wpadł jej w słowo smok, stając za nią i strosząc nad swoją głową skrzydła tak, że w ich cieniu jego świetliste oczy zdawały się jaśnieć jeszcze mocniej. Favillae skinęła tylko głową, na potwierdzenie jego słów.
      - Zaniemówiłam, gdy go zobaczyłam…
      - „Dostała paraliżu, mówię Wam! Ja tam od razu chciałem go chapsnąć!”
      - …a przede wszystkim jego oczy, oczy będące odbiciem moich.
      - „Podejrzany typ.”
      - Potem wszystko działo się tak szybko. Wszystko było spiskiem i knowaniem. To on nakłonił moich rodziców do napisania fałszywego listu. Chciał mnie ściągnąć w swoją pułapkę. Myślał, że gdy tylko dowiem się o jego umiejętnościach sama zechcę do niego dołączyć.
      - „Miał w tym trochę racji, jakby nie patrzeć. Na jego wyszło…”
      - Cicho Sar! – zasłoniła smoczy pysk dłonią, na co on polizał ją po jej wewnętrznej stronie. – Och, no wiesz…
      CDN

      Usuń
    2. CD
      - „Opowiadaj dalej!”
      - Ech – westchnęła, wycierając dłoń o kawałek leżącej nieopodal serwety. – Oczywiście nie chciałam się na to zgodzić. Owszem intrygował mnie na równi z tym, jak ja musiałam intrygować go, skoro tak się wysilił, aby mnie znaleźć. Podejrzewam, że musiał dowiedzieć się o mnie podczas, gdy moi rodzice rozpuszczali wieści chcąc znaleźć dla mnie jakąkolwiek pomoc, gdy byłam jeszcze mała.
      - „Trochę mu zajęły te poszukiwania, jakby nie patrzeć. Co to by było, gdyby znalazł cię przede mną?”
      - Jednak – zaakcentowała, nie dając sobie przerwać – miałam przecież zakon i Sarosha, nie mogliśmy ot tak sobie odejść i wyruszyć w wielki świat z tym człowiekiem.
      - „Dolan mu było? Tak z pięć, sześć lat od ciebie starszy? Może osiem?”
      - Ignorant… Kiedy raz zostajesz przyjęty pod opiekę skrzydeł Białego Kruka zostajesz już na zawsze.
      - „Wiesz, ja tam nigdy nie przepadałem za…” – urwał, jakby nie chcąc powiedzieć za dużo. Favill doskonale wiedziała jakie miał zdanie odnośnie jej bardziej bądź mniej wybujałych związków, be względu na to czy były platoniczne, czy całkiem nie platoniczne, jakkolwiek to ująć.
      - Ach, naprawdę? – spojrzała na niego przekornie. - Dolan więc, gdyż tak się przedstawił, nie był zbytnio zadowolony z takiego obrotu sprawy, tym bardziej, gdy dowiedział się, iż nie jestem sama. Sarosh rzucił się przede mnie porzucając swój kamuflaż, gdy ten tylko spróbował zrobić krok w moim kierunku. Mój bohater… - uśmiechnęła się lekko, głaszcząc bestię po szyi, na co smok nastroszył się dumnie.
      - „Zżarłbym go i byłby święty spokój!” – pokiwał głową, na potwierdzenie swoich słów. – „A to nie, musiał zacząć przechwalać się swoimi magicznymi sztuczkami…”
      - Nie mogąc równać się nam, zaczął grozić moim rodzicom.
      - „Kimże on jednak był, by śmieć stawać na drodze wspaniałej jeźdźczyni i jej smokowi?!” – zagrzmiał Fioletowy, niby bard ogłaszający wieści królewskie w mieście.
      - Oni jednak też do potulnych nie należeli – zaśmiała się na samo wspomnienie swojego ojca wpadającego w szał, gdy zorientował się co się dzieje.
      CDN

      Usuń
    3. CD
      - „Taaa, na początku to nawet mnie chcieli zaciukać, że niby im córkę chcę porwać, zjeść, zgwałcić? Że wiecie, to niby ja od tego przychlasta… A co ja miałbym z nią robić, kiedy to sama skóra i kości. Dzik, czy sarenka to rozumiem, ale ona? No bez przesady…” – Favill prychnęła tylko, kwitując tym jego jakże barwną wypowiedź.
      - Widzisz, niestety nie uznali cię za pełnowymiarowego smoka, za dużo futra.
      - „Smuteczek… Ale ty lubisz moje futerko?” – mruknął, przysuwając się do niej pyskiem i trącając ją w ramię.
      - Och Sar, toż ja je kocham, świata nie widzę za twoimi kłakami, szczególnie jak się w błocie uchlastasz cały – odrzekła, czochrając jego długą grzywę, na co zamruczał z ukontentowaniem.
      - „I wtedy Lśniącooki pokazał na co go stać!” – zawołał nagle, przerywając chwilę milczenia.
      - Nie sądziłam nawet, że możliwy jest jakikolwiek dalszy rozwój moich zdolności, lecz on przez te kilka lat, o które był ode mnie starszy dokonał tego. Przeszedł na kolejny poziom i potrafił w pewien sposób panować nad swoimi wizjami. Jak bowiem inaczej można określić to, iż pokonał moich rodziców bez większego trudu będąc tak młodym i niedoświadczonym, już nie mówię tu nawet o sobie i moim doświadczenia braku.
      - „Potem zatrzymał czas!”
      - Ja raczej nazwałabym to przyspieszeniem czasu dla danych jednostek, ale tak, wyglądało to zupełnie tak, jakby wszystko wokół zamarło. On zaś mógł wtedy robić co chciał… Wtedy skończyła się zabawa. Nie mieliśmy wyboru i przystaliśmy na jego warunki. Wymazał moim rodzicom pamięć. Mógł to jednak zrobić tylko do pewnego momentu. Na mnie na szczęście jego sztuczki nie działały – zmarszczyła brwi, odstawiając pusty kubek i kładąc dłonie na kolanie. Oparła o nie brodę.
      - Zostaliśmy swego rodzaju zakładnikami. Tak naprawdę nie wiem o co do końca mu chodziło. Możliwe, że na początku sądził, iż znajdzie kogoś kto pomoże mu z jego darem. Chciał mnie do czegoś wykorzystać? Później okazało się, że to bardziej ja skorzystałam na przebywaniu z nim i uczeniu się tego, co sam odkrył. To przyspieszyło mój rozwój. Możliwe też, iż po prostu dobrze było wiedzieć, że nie jest się jedyną taką osobą na świecie. Zaczęliśmy podróżować, nigdzie nie zostając na dłużej. Poznałam spory kawałek Killinthoru. Wiele się naoglądałam. Z czasem w dziwny sposób zaczęliśmy się zżywać ze sobą, a mnie opuściły myśli o ucieczce.
      - „Zżywać? A to co było potem to jak nazwać?” – dziewczyna zignorowała pytanie bestii, zmieniając temat.
      - Sarosh również cieszył się z możliwości poznania wielkiego świata i doskonalenia swoich umiejętności kamuflażu i skradania się w terenie. Coraz lepiej mu to szło. Zmuszeni byliśmy przez większość czasu poruszać się drogą naziemną więc i to opanował całkiem zadowalająco – pochwaliła smoka.
      - „Jak to zadowalająco?! Zadowalająco? Co to za stwierdzenie?!” – żachnął się, szturchając ją w oburzeniu.
      - Żeby ci się w głowie od samo zachwytu i przerostu ego nie poprzewracało – odparła, rozmasowując ramię. Podejrzewała, że jutro będzie tam miała pokaźnego siniaka.
      - „Phe… Mimo tego, bardzo za Wami tęskniłem i ta tu też…” – powiedział wskazując na jeźdźczynię i robiąc krzywą minę pełną powątpiewania.
      - Ech, tak… Wiele wydarzyło się po drodze, nie jeden wieczór i nie jedną noc spędzilibyśmy pewnie na tych opowieściach. Tak dużo tego. Ludzi, wydarzeń, miast, kombinacji i prób przeżycia. Myślę jednak, że wiele się dzięki temu nauczyliśmy. Nie wszystko i nie zawsze było jednak piękne, ładne i kolorowe. Więcej w tym wszystkim odcieni szarości, niż ktokolwiek mógłby sądzić, lecz gdy przeżyje się razem coś takiego, to żadne trudy nie straszne – pokiwała głową, zaciskając usta w cienką linię. – Były też jednak chwile zwątpienia.
      CDN

      Usuń
    4. CD
      Sarosh wyprostował się nieco i pokiwał poważnie głową.
      - „Raz, było to jakieś trzy, cztery lata temu trafiliśmy na ziemie jednego z zakonów, Ordo Luce Tenebris, Zakonu Światła Mroku. Podczas gdy Dolan zabawiał się w okolicznej gospodzie, my udaliśmy się do zamku mając nadzieję, że przez jego mieszkańców uda nam się zostawić dla Was jakąś wiadomość.”
      - Pamiętam, że Almariel nie raz wspominała o tym zakonie – dodała Lawenda, spoglądając uważnie na smoka.
      - „Niestety, kiedy dotarliśmy tam powitały nas jedynie puste, chłodne mury, które tu i ówdzie nadgryzł czas. Nie pozostało tam nic z ich dawnej świetności.”
      - Przejął nas wtedy strach, iż to samo mogłoby się stać i z Zakonem Białego Kruka. Byliśmy tak daleko od Was. Nie mieliśmy żadnych wieści – rzekła, zwracając się to do Mulkhera, to do Aerlin.
      - „Zbadaliśmy dokładnie to miejsce. Tak naprawdę zostały tam tylko ruiny. Część zamku w ogóle nie istniała. Gruzy musiały stoczyć się do jeziora nad którego brzegiem stała budowla. Kiedyś musiało to być piękne miejsce. Teraz w swe władanie powolnie poczęła obejmować je natura” – zakończył, zamierając w zamyśleniu, a przed oczyma znów stawały mu zapomniane widoki.
      Favill drgnęła, jakby nagle coś sobie przypomniała.
      - Pozostała tylko jedna rzecz… Wrota hodowli choć obrośnięte mchem i noszące ślady zniszczenia, były zapieczętowane i zamknięte na głucho. Nie dało się ich otworzyć. Wyglądało na to, że ktoś próbował się tam włamać, lecz mu się nie udało – zamilkła, wpatrując się w przestrzeń za oknem i wtedy to dostrzegła. Cień brukający nieskazitelne srebrzyste światło księżyca. Nieme pytanie skierowane do Sarosha, otrzymało natychmiastową odpowiedź.
      - …po tym zdarzeniu – zaczęła cicho, jakby w ogóle nie przerywała mówić - postanowiliśmy sprawdzić wszystkie Zakony Smoczych Jeźdźców w obawie przed tym, iż mogły skończyć podobnie. Nie było to jednak proste. Dopiero po dwóch latach byliśmy wystarczająco blisko kolejnego z nich, Ordo Aeterna Nox, Zakonu Wiecznej Nocy. Tak naprawdę nie mieliśmy o nim prawie żadnych informacji.
      Dopiero wtedy zdaliśmy sobie sprawę z własnej niewiedzy i z tego, że prócz nauki magii i walki przydałaby się jeszcze znajomość stosunków między zakonnych. W takich momentach człowiek zdaje sobie sprawę, jak niewłaściwe książki czytał. Dopiero później dowiedzieliśmy się, iż był to jeden z pierwszych zakonów w Killinthorze i to z czarną sławą rozpętania jednej z największych między zakonnych wojen.
      Ich zwiadowcy wychwycili nas jeszcze na długo przed tym nim zdążyliśmy właściwie zbliżyć się do ich siedziby i odstawili przed oblicze przywódców. Zakon miał się zadziwiająco dobrze, wręcz rozkwitał, można by rzec. Teraz jak o tym myślę to wizje z ksiąg i opowieści nijak się mają do tego, jak to tam naprawdę wygląda, choć okolice faktycznie dosyć niegościnne, jednak… - wyprostowała się, wzdychając ciężko.
      – To nie to nas najbardziej zaskoczyło. Największą niespodzianką okazał się widok Nirin i Lhuna. W pewnym sensie to przez nich tu jesteśmy… Pomogli nam odnaleźć drogę - zaczęła szukać czegoś pośród kieszeni i nielicznych sakiew zawieszonych u pasa. – Mamy dla Was listy. Jeden od przywódców Ordo, Angshara i Eiry. Chcieli nawet, żebyśmy dołączyli do nich, lecz gdy się dowiedzieli, że jesteśmy już stowarzyszeni w Zakonie Kruka, odstąpili od swojej propozycji, wręczając nam to do przekazania. Są bardzo ostrożni w stosunkach państwowych. Sądzę, iż wiąże się to z ich czarną reputacją – stwierdziła, podając żółtawy, gruboziarnisty, zapieczętowany i przewiązany pasmem krwistego aksamitu zwój Mulhkerowi. - Drugi zaś mamy od… Od Nich – powiedziała trzymając delikatny, śnieżnobiały papier w dłoni, niepewna czy chce im go wręczyć i spoglądając głęboko w ciemne, sarnie oczy nimfy. – Może jednak najpierw powinnam opowiedzieć Wam to, co usłyszeliśmy od nich...
      - „Myślę, że mogą potrzebować Waszej pomocy” – wtrącił, milczący do tej pory Sarosh.

      [Tak, wreszcie koniec :D To tak a propos krótkich odpowiedzi ;P]

      Usuń
    5. Aerlin słuchała opowieści Favill, sama nie wypowiedziała ani słowa. Ordo Luce Tenebris, Zakonu Światła Mroku, ich dom... Teraz pusta ruina... Jak to było dawno... Wspomnienia uderzyły z siłą lawiny. Jej serce przeszył ból tak silny, że ledwo udało jej się na nowo zaczerpnąć powietrza. Zamknęła oczy, jej motyle skrzydła drgnęły nerwowo, dopiero po chwili udało jej się odzyskać równowagę. Czy możliwe, że w dawnej Hodowli ciągle zostały niewyklute jaja? Czy małe, niewinne, niczego nieświadome istoty ciągle czekały na swoich jeźdźców, a oni nawet o tym wcześniej nie pomyśleli? A co jeśli zastaną tam tylko porozbijane skorupy i truchła maleństw? Zamarła na tą myśl. Nie... To było mało prawdopodobne. Z opowieści dziewczyny komnata była nienaruszona. Będą musieli tam lecieć, Jivreg'owi to pomoże. Albo zaszkodzi. Skrzywiła się lekko. W każdym bądź radzie będą musieli to sprawdzić. I wziąć jeszcze kogoś. Łowca by się nadawał, ale odsunęła od siebie szybko tą myśl. To mogłoby się źle skończyć. Może Baldis i Sir'ca? Baśniowa zawsze mogła szybko wrócić do zamku.
      Jej przemyślenia przerwały dwa znajome imiona, jakie wypowiedziała Favill. Lhun i Nirin byli w innym zakonie? Co tam robili? Dlaczego nie wrócili tutaj? Zaczęła uważniej słuchać. Już miała zasypać dziewczynę pytaniami, kiedy ta wyjęła dwa zwoje. Nimfa przełknęła ślinę widząc śnieżnobiały pergamin. Zamarła, nie będąc zdolna do najmniejszego ruchu. Patrzyła się w biały papier nie mogąc oderwać od niego wzroku, jakby za sprawą złośliwego zaklęcia pochłaniał całą jej uwagę i skupienie. Słowa jakie wypowiedziała Favill dotarły dopiero do niej po dłuższej chwili. "Od NICH..." Czy Aerlin dobrze rozumiała znaczenie jej słów? Spojrzała bezradnie na Mulkhera szukając u niego jakiejkolwiek pomocy. Mechanicznie, jakby bez własnej woli wyciągnęła dłoń chcąc odebrać list, jednak w połowie drogi jej ręka zawisła w powietrzu. Wycofała się szybko. Schowała dłonie pod stół, które mimowolnie zacisnęły się w pięści. Dopiero siłą woli zmusiła się do rozluźnienia palców. Jeśli list został napisany przez Eritę i Luthien, tak jak myślała nimfa, skutki dla szmaragdowego smoka, dla niej, były trudne do przewidzenia. Jak zareaguje Jivreg? Jak ktokolwiek z nich zareagowałby na wieść, że przebywają w innym Zakonie? Że własna rodzina wybrała życie w oddaleniu? Aerlin ciężko było na samą myśl, że Nirin i Lhun przebywali w innym Ordo i to ona będzie musiała powiedzieć o tym Zielonemu. Sama ta wieść może pogłębić i tak już wielką pustkę i rozgoryczenie panujące w sercu smoka. Czy wieść o śnieżnobiałej smoczycy i jej jeźdźczyni nie popchnie Jivreg'a bezpowrotnie w mrok żalu i smutku? Potrzebowali pomocy? I co dalej? Wykorzystają jego miłość, oddanie rodzinie i znowu porzucą? A wcześniej nawet nie dały znaku życia...Nimfę ogarnął gniew. Nie mogła na to pozwolić. Może szmaragdowy smok nie powinien w ogóle się o tym dowiedzieć. Po co rozdrapywać rany, które nawet nie zaczęły się jeszcze goić? Czy one myślą, że jest z kamienia? Czy nie oczekują zbyt wiele? Aerlin nie zdawała sobie sprawy z tego, że z jej ciała zaczęła ulatywać szmaragdowa poświata. Wstała gwałtownie, krzesło głośno upadło na podłogę. Jej kasztanowe włosy opadły miękko na plecy i ramiona, poruszone nagłym ruchem ciała. "Nie mogę... Nie zrobię mu tego. Schowajcie ten list, albo dajcie Almariel,albo Mulkherowi, albo spalcie. Opuściły go, a teraz proszą o pomoc. Nie mają serca? A on? Czym sobie na o zasłużył?" Nie zdawała sobie sprawy, że pod koniec prawie krzyczała. Zapadła cisza, Aerlin rozejrzała się po zebranych, widziała w ich oczach zdziwienie, niedowierzanie? Wystraszyła się... Spojrzała na Favill i Sarocha. Przecież te dzieci nie były niczemu winne. Pewnie nie mieli nawet pojęcia jak wygląda sytuacja. "Wybaczcie..." Wyszeptała cicho i wybiegła z sali, pragnąc jak najszybciej zniknąć im z oczu. Zawahała się przez moment, wiedziała, że ich komnata była pusta. W ostatniej chwili skręciła i wybiegła przez wielkie wrota zatapiając się w aksamitnym mroku. Towarzyszył jej jedynie szelest płaszcza.

      Usuń
    6. Sarosh zjeżył sierść na widok szmaragdowej aury roztaczającej się wokół nimfy, instynktownie wyczuwając nadejście czegoś niedobrego. Gdy zerwała się gwałtownie z krzesła, przypadł do ziemi, wsuwając się jedną z łap między nią, a swą jeźdźczynię i odruchowo kładąc uszy po sobie i szczerząc ostre kły w groźnym, obronnym geście. We wnętrzu jego gardzieli czaił się głęboki warkot, tylko czekający na choć jeden niewłaściwy ruch kobiety, by nabrać na sile i przemienić się w ryk. Pierwotne instynkty dały o sobie znać. W jednej chwili z rozbrykanego szczenięcia zmienił się w czujną, nieprzewidywalną bestię. Takim był przez większość czasu tam, poza murami zakonu, gdy zagrożenie kryło się w każdym napotkanym cieniu. W ostrzegawczym geście uderzył ogonem o posadzkę, lecz dźwięk ów został zamortyzowany przez pokrywające go grube futro.
      Favill spojrzała na Aerlin szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma nic nie rozumiejąc. Zerwała się chwilę po niej kładąc uspokajająco dłoń na smoczym pysku. Światło wydał z siebie dziwny dźwięk będący czymś pomiędzy głośnym warknięciem, a parsknięciem i cofnął się o krok, wciąż jednak czyhając obok w pełnej gotowości i kołysząc nerwowo długim chwostem.
      - Aerlin… - dziewczyna wyciągnęła ku kobiecie dłoń, lecz ta napotkawszy jej pytające spojrzenie wybiegła niczym spłoszona łania.
      Lawenda rozejrzała się po zebranych szukając jakiegokolwiek wytłumaczenia.
      - Opuściły go? Nie mają serca? – powtórzyła cicho, niczym echo, próbując zrozumieć znaczenie słów nimfy. - One? Erita i Luthien? Przecież one nie żyją… Żyją? – kolejne pytanie bez odpowiedzi.
      Wilk zamiótł jeszcze raz podłogę, uspokajając się, lecz jego uszy wciąż strzygły czujnie, wychwytując najdrobniejsze nawet dźwięki. Nie był gotowy na odzyskanie całkowitej kontroli nad nerwami. Drgnął, skrobiąc wysuniętymi pazurami o kamienną posadzkę, gdy Lśniącooka spuściła głowę zaciskając dłoń na białym pergaminie i mimowolnie zgniatając go.
      - Oni trzymają go w zamknięciu… Kiedy Luthien odeszła on stracił sens, nie radził sobie… Nikt nie próbował mu pomóc, sam nie potrafił o tę pomoc poprosić… Nirin nie wiedziała, nie rozumiała. Chciał od tego uciec. Oszalał, słyszał gwiazdy… One, księżyc, moc… Wypaliły mu oczy – wykrztusiła rwącym się głosem, mląc papier w dłoni.
      To była jej najlepsza przyjaciółka, siostra, której nigdy nie miała, a teraz… Cierpiała. Po jej twarzy zasłoniętej woalem atramentowych włosów spłynęła migocząca łza, którą starła gwałtownym ruchem pełnym rozgoryczenia, nim ktokolwiek zdołał ją zauważyć. Nie mogła w to wszystko uwierzyć.
      CDN

      Usuń
    7. CD
      Sarosh wyczuwając jej nagłą zmianę nastroju, usunął się przed nią, tuląc uszy po sobie i patrząc nań niepewnie niczym skarcone niewinnie szczenię. Odsunęła krzesło, rzucając zwitek pogniecionego papieru na blat stołu, jakby był niczym więcej niż nic nie znaczącym śmieciem, dokładnie tak, jak został wcześniej potraktowany przez nimfę. Tyle o niego dbała, by dotrzymać obietnicy, tyle czasu… Teraz to wszystko nie miało znaczenia. Pergamin rozprostował się z chrzęstem ukazując zdobne w liczne zawijasy i ozdobniki pismo wijące się ciemnoróżową linią na bezkresnej bieli przywodzącej na myśl pióra Kryształa. Jedni nie potrafili jej pomóc, drudzy zaś nie chcieli. Zaczęła docierać do niej smutna prawda. Nie było dla nich nadziei. Czyżby miało ich spotkać to samo co Eritę i Luthien?
      - Dlaczego… Dlaczego ich nie szukaliście?! – nie krzyczała, lecz zduszony bólem ton jakiego użyła był gorszy i okrutniejszy od krzyku. Wiedziała, iż nie otrzyma odpowiedzi. Zrobiła krok, chcąc odejść, lecz za chwilę cofnęła się, rzucając spojrzenie na porzucony pergamin oświetlony groteskowo światłem padającym z kominka i dziesiątek dogasających świec. Sięgnęła po niego, rozprostowując go z równą czułością i delikatnością, jak wcześniej zgniotła. Zwinęła go, przyciskając do piersi i zachwiała się lekko, w ostatniej chwili przytrzymując oparcia krzesła, które zachybotało się ze stukotem. Światło natychmiast przysunął do niej pysk, chcąc ją wesprzeć.
      Utrata kontroli nad sobą, skutkowała utratą kontroli nad tym co działo się w jej wnętrzu. Magiczna aura dziewczyny zaczęła wybrzuszać się nienaturalnie i wyciągać swe zachłanne macki w nieograniczonej przestrzeni. Favillae spojrzała przepraszająco na Mulkhera, a w jej lawendowych oczach dostrzegł znajome, niebezpiecznie wirujące lśnienie. Wiele wizji już od dawna czekało na uwolnienie z oków czasu. Musiała się uspokoić i odpocząć. Spróbowała się wyprostować, opierając o kark Fioletowego.
      - „Dziękujemy za powitanie i tą wspaniałą ucztę. Cieszę się, że spiżarnia wciąż jest tak bogata, jak niegdyś” – próbował wtrącić niezobowiązująco smok, nie chcąc aby dzień ich przybycia został źle zapamiętany. Nie było chyba jednak od tego ucieczki. – „Droga była długa i męcząca, pozwólcie, że zaznamy chwili ukojenia w nowych komnatach naszego starego domu. Spokojnej nocy.”
      - Wybaczcie za ten chaos. Niech sen zmyje pył dzisiejszego wieczora. Spotkamy się jutro – dodała dziewczyna, zaciskając mocniej dłoń na długiej grzywie smoka. Powoli wyszli z sali jadalnej. Kiedy to zrobili Sarosh przyklęknął, pomagając swej jeźdźczyni wspiąć się na swój kark i udając się zapomnianym szlakiem podążył ku ich nowym komnatom. Favill westchnęła. Większość jeźdźców i smoków wydawała się być nie zmieniona, lecz czy nie były to jedynie pozory? Pytali o ich historię, lecz nikt nie chciał jej opowiedzieć co działo się w Zakonie, gdy ich nie było.
      - Bertramie, Biały Kruku, czy nie miałeś nas zawsze chronić? Co tu się dzieje? – zapytała cicho, kładąc się na miękkim łóżku i wpatrując w ciemność.
      Sarosh położył się na ziemi tuż przy niej, opierając pysk o brzeg leża i dając się głaskać po czubku nosa. Do głowy przychodziły mu dziwne myśli nie wiadomo skąd.
      Gdy patrzysz w ciemność wydaje się być ona mroczna i bezdenna, kiedy zaś spoglądasz z ciemności, wtedy wcale taka nie jest, a świat poza nią pełen jest… Światła.

      Usuń
  8. [Ewentualne komentarze w odpowiedziach po naszym wyjściu z sali mile widziane ;) W przypadku ich braku zapraszamy do pisania dalszych, prywatnych/grupowych notek poniżej. Zapraszamy! Miłej zabawy! :D]

    _____________________KONIEC ROZDZIAŁU_____________________

    OdpowiedzUsuń
  9. [Odpowiedź na komentarz spod karty A&M.]

    *Śnieżyca szalała pośród gór, niczym rozwścieczona bestia, chcąc za wszelką cenę zacisnąć swe szpony na samotnym wędrowcu. Zakapturzona postać walczyła z żywiołem i z widocznym trudem parła naprzód, po od dawna zasypanym śniegiem szlaku. Wiatr nagle zmienił gwałtownie kierunek i sięgnął ku ściśniętym na plecach skrzydłach; bezwzględnie szarpnął piórami, obdarł postać z równowagi, zepchnął niebezpiecznie blisko przepaści. Ogromna czapa białego puchu zerwała się i bezwładnie poleciała w dół, o mało nie zabierając wędrowca ze sobą. Postać zerwała się gwałtownie i na czworakach pokonała odległość dzielącą ją od marnej namiastki kryjówki; jedynego miejsca osłoniętego tak, że nie było nań śniegu. Usłyszała krakanie kruków. Po chwili dźwięk, jak wojenny bęben. Rozejrzała się, nie rozumiejąc. Zamarła w bezruchu, gdy cała góra poczęła drżeć. Rozluźniła się i uśmiechnęła, smutno, do śmierci, która pędziła jej na spotkanie w postaci lodowej lawiny...*
    *Zerwała się gwałtownie do siadu, rozejrzała wokół. Ktoś pukał? Odetchnęła, już spokojniej. Sięgnęła ku opatrunkowi na lewym przedramieniu, przesiąkł krwią. Czuła mętny ból, być może jeszcze nie w pełni sił, otępiony niedawnym snem, choć nie zdobył on jej szczególnej uwagi. Był bólem zwykłym, od zszycia, nie od zakażenia. Ponowne pukanie. Drgnęła lekko w reakcji.* Już idę...! *Chciała zawołać, ale nie udało się, zamiast tego zachrypiała cicho. Wstała i sięgnęła ręką po kaftan z czarnej wełny, lecz dłoń zawisła tuż nad nim. Wtem dotarło do niej, że to już nie jest sen, że to nie są wspomnienia z przeszłości. Otworzyła się na aury, które spłynęły na zmysły jak rosa, jak poranna mgła. Dotychczas zasnute senną marą błękitne oczy rozjaśniły się wyraźnie, niczym pierwsze gwiazdy na młodym, nocnym niebie. W końcu ocknęła się, zarzuciła na siebie kaftan i podążyła ku odrzwiom. Nie pytając, otworzyła je. Choć tak bardzo inni, aury nie kłamały, a to one zawsze mówiły prawdę, w odróżnieniu do pozorów, które zbierało oko. Rozłożyła ramiona, jak i skrzydła, uśmiechnąwszy się serdecznie. Bez słowa objęła prawą ręką Favillae, zaś lewą Sarosha, a raczej jego grzywiasty łeb.* Ashan, thera dah' w domu... *Szepnęła, a byli na tyle blisko, by ją usłyszeć...*

    OdpowiedzUsuń
  10. Pęd powietrza rozwiewał mu włosy, warkocz co chwile uderzał w plecy między skrzydłami. Tętentowi kopyt towarzyszył szum jego srebrnych piór, nad głową co chwilę słyszał świst gałęzi, które groziły zrzuceniem nieuważnego jeźdźca. Łowca czuł jak pod aksamitną skórą pracowały silne mięśnie Kougar'a. Wypadli spomiędzy drzew, galop płynnie zmienił się w kłus, a następnie w powolny krok. W końcu Triv zatrzymał wierzchowca i zeskoczył z jego grzbietu. Zauważył fioletowowłosą dziewczynę w momencie, kiedy wyszła z mlecznego zamku. Pomachała do niego, a on uśmiechnął się błyskając białymi zębami. Wreszcie coś zaczęło się dziać w tym alabastrowym, zimnym, nudnym miejscu. Poczekał aż podejdzie, ukłonił lekko odpowiadając na jej pozdrowienie i oparł się plecami o bok zwierzęcia. "Witaj Favillae." Zaakcentował jej pełne imię, pamiętając jak ostatnio dziewczyna się z nim droczyła. "Oczywiście. Jak możesz w ogóle pytać? Czekałem z niecierpliwością kiedy wreszcie znajdziesz dla mnie czas. Mam nadzieję, że nie chodzi tylko o przywitanie się z Kougar'em?" Rozchylił ramiona w niewinnym geście i puścił do niej oczko. Wierzchowiec parsknął głośno, kiedy Favill do nich podeszła. Wyciągnął w jej stronę głowę i chciwie wciągnął powietrze. Łowca dał dziewczynie znak, że może bez obaw podać mu przysmak. Kougar chrapami delikatnie zmiótł ususzone płatki, z jego gardła wydobył się gardłowy pomruk zadowolenia. Triv obserwował dziewczynę, nie przestając uśmiechać się pod nosem. "Przyniosłaś mu cukierki, a dla mnie też coś masz? A może powinienem czuć się zazdrosny co?" Obserwował jej reakcje. Podobał mu się jej kolor włosów, fantazyjny tatuaż zdobiący polik, krzywo przycięta grzywka, błysk w fioletowych oczach, dziwnie umalowane usta. Łowca złapał się na myśli, że z przyjemnością dokładnie by sprawdził czy ma jeszcze inne tatuaże i w jakich miejscach. To wszystko sprawiało, że dziewczyna była fascynująca, tajemnicza i zdecydowanie warta uwagi. Do tego dochodził jej niezwykły dar, o którym opowiadała mu Arsi. Opuścił ręce, przeczesał dłonią srebrne włosy, zrobił krok w kierunku dziewczyny, poklepał Kougar'a po silnej szyi. Nie odrywając wzroku od jej oczu powolnym, ale pewnym ruchem, tak jakby oswajał dzikie zwierze, wyciągnął w stronę jej twarzy rękę. Założył pasmo fioletowych włosów na ucho ukazując w pełnej okazałości tatuaż zdobiący jej policzek. "Ładny." Nim zdążyła zareagować odsunął dłoń i odstąpił krok. Odwrócił lekko tułów w kierunku Kougar'a. Przez krótką chwilę grzebał coś przy siodle. Z końcu odwrócił się ponownie do niej. "Może masz ochotę się przejść? Dobrze mu zrobi spacer po takim wysiłku."

    OdpowiedzUsuń
  11. *Choć żadne z nich nie mogło tego zobaczyć, oboje skryci pod gęstym kontuarem cienistych piór, na ustach skrzydlatej wykwitł uśmiech pełen ulgi. Wiekowa, prastara dusza drgnęła od dawna zapomnianą emocją, chęcią by czas zatrzymał tę chwilę po kres dni. Gdy odsunęła się nieco, uniosła dłoń i pogładziła dziewczynę po policzku, w miejscu, gdzie na skórze trwał czarny znak tatuażu.* Nie płacz, Favill. Jesteś już duża. To już tyle czasu minęło...? *Mruknęła w zadumie i pokręciła lekko głową, nie mogąc sprecyzować, ile to już dni, miesięcy, lat nie dane jej było czuwać nad nimi. Mimo, iż niebieskie tęczówki na pozór pozostały zimne i niezmienne, jak skuta lodem tafla jeziora, Lawenda znała je na tyle dobrze, by dojrzeć w nich odbicie burzy...* I moje serce za Tobą... Jednak przeczucie, że jeszcze kiedyś was ujrzę, nigdy mnie nie opuściło. *Rzekła cicho i jeszcze raz na krótko przygarnęła ich do siebie. Zaśmiała się cicho, acz dźwięcznie w reakcji na dotyk zimnego smoczego nosa, a później łaskotanie bujnej grzywy. Almariel wyciągnęła rękę i przeczesała palcami grafitowo-fioletowe fale. Odgarnęła je z pyska Sarosha tak, by mu nie przeszkadzały.* Najważniejszym pozostaje fakt, że wróciliście z niej cali i zdrowi. Zapewne przeżyliście na niej niejedno, urośliście w siłę, zdobyliście doświadczenie. To wystarczający powód, bym była z was dumna... Chodźcie do środka. *Podążyła w głąb komnaty i na chwilę zniknęła im z oczu, chowając się za parawanem ustawionym w kącie komnaty, po drodze klucząc z wyraźną wprawą między kolumnami ksiąg i stosami przedmiotów tajemniczego przeznaczenia. Favill, kiedyś, bywała w komnacie mentorów i pamiętała, że bałagan, w mniej lub bardziej inwazyjnej formie, był tu obecny zawsze. Powszechnie znana była teoria, że chaos wspomaga twórcze myślenie i nawiedzanie dobrych pomysłów, choć miała wielu przeciwników. Opozycja twierdziła, iż to tylko kiepska wymówka nieokrzesanych studentów, próbujących usprawiedliwić swoje lenistwo. Mimo to, zarówno demonica, jak i czarny smok zdawali się być zwolennikiem tejże teorii... Gołym okiem widać było, które stosy zdobyczy Almariel i Mulkhera były świeże, bądź też często używane, gdyż nań nie było widać kurzu ani pajęczyn. Na jednej z wieży utworzonej z opasłych tomisk leżało owalne lusterko z rączką. Na pierwszy rzut oka nie było w nim nic nadzwyczajnego, lecz gdy uważniej spojrzeć, można było zauważyć runy wyryte na obudowie przedmiotu.* Bądź z nim ostrożna, Favill. *Słowa demonicy poprzedziły jej ponowne przybycie. Kobieta przebrała się w prosto skrojony, ciepły strój w kolorze granatu, bardzo zbliżonym do odcienia jej skóry. Na szyi miała zawieszony mały okrągły amulet z diamentowym oczkiem skrzącym się w jego centrum. W międzyczasie odwinęła rękaw i zdjęła nasiąknięty krwią opatrunek. Na światło dzienne wyjrzała ranka, draśnięcie, zszyta prostym, schludnym ściegiem. Zdaje się, że krwawiła nadzwyczaj obficie, niewłaściwie do swoich rozmiarów. Almariel podeszła do topornej komody i wyciągnęła zeń świeże bandaże.* Z lusterkiem. *Dodała, przysiadając na zydelku.* Jest bardzo prostym, acz przydatnym artefaktem, jedno mnie niepokoi - nie słucha się. Próbuję różnych rzeczy, od odczyniania uroków po łamanie zaklęć i nic. Może po prostu jest złośliwe... *Zamyśliła się na krótko, po czym podała Favill bandaże.* Pomożesz mi z tym? *Zapytała, wskazując na ranę na przedramieniu. Chwilę obserwowała bieg strużki krwi, która leniwie, niczym wąż, pełzała w dół ręki, po czym uśmiechnęła się lekko do swoich dawnych uczniów.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten Mulkher. *Mruknęła, kiedy dopiero teraz smok otworzył przed nią swą świadomość i pozwolił, by spłynęły na nią jego doświadczenia z poprzedniego wieczora. Podejrzewała, że Favill i Sarosh nie przybyli dopiero teraz, o poranku. Wieczorem, choć odpoczywała, trwając w regeneracyjnym letargu, magicznym zawieszeniu, nadal oddziaływały na nią bodźce z zewnątrz, ale słabo i jakby przez mgłę. Na jej twarzy wykwitła zmarszczka, jej spojrzenie zmętniało i stało się nieobecne na tyle długo, by mogli to zauważyć. W milczeniu analizowała wyraźne jak własne wspomnienia obrazy. Tajemnicze listy... Jeden otrzymał Czarny, drugi... Wywołał burzę... Wybuch Aerlin... Nieoczekiwany bieg wydarzeń... W końcu zamrugała parokrotnie i w zamyśleniu oparła podbródek na dłoni.* Czuję, że macie mi wiele do opowiedzenia. *Rzekła cicho, spoglądając uważnie na Favillae. Zdaje się, że to ona wciąż miała ten drugi list, ten, który wywołał tyle zamieszania.* Mulkher... pozwolił mi spojrzeć w jego umysł i wyłowić zeń to, co stało się wczoraj. Wasza opowieść... Nieoczekiwana... Zaskakująca... Poznałaś kogoś innego z darem wizji? Hmm... Zakon... Czy to możliwe, by Ordo Luce Tenebris upadło? Musicie mi o tym dokładnie opowiedzieć... Nie możemy tego zignorować... List, list od Ordo Aeterna Nox? Mulkher go ma... Drugi list? Nirin i Lhun? *Mamrotała po kolei, próbując poukładać wszystko w jedną całość. Było tego tak dużo, tyle informacji, tyle niewiadomych... Tyle pytań... Przymknęła oczy na chwilę, jakby przygnieciona ciężarem, który spłynął na jej barki.* Nasze pierwsze spotkanie po tylu latach... Żałuję, że nie możemy się nim beztrosko cieszyć... *Mruknęła w końcu, z wyraźnym smutkiem. Beztroska? Czy wolno jej było ją odczuwać?* Czy ten... drugi list... Jest od nich? Od Nirin i Lhuna? *Zapytała z wyraźnym wahaniem w głosie, nie będąc pewna, czy dobrze zrozumiała wspomnienia Mulkhera...*

      Usuń
  12. *Uśmiechnęła się do siebie, ze skupieniem wysłuchawszy dawnej uczennicy. Niezbadane były możliwości młodego umysłu, który o wiele łatwiej i szybciej kojarzył fakty, niż ten należący do mędrca - obciążony rozległą wiedzą z różnych dziedzin, przez którą za każdym razem musiał się przekopywać. W zamyśleniu sięgnęła po lusterko, również się w nim przejrzała. Chwilę tak trwała, zapatrzona w swoje odbicie, po czym odpowiedziała. Zdaje się, że w jej głosie zabrzmiał cicho smutek.* Według moich badań, zwierciadło powinno potrafić ukazywać wszystko, co zażyczy sobie osoba go używająca - może słyszeliście traktującą o tym legendę... Oczywiście w granicach rozsądku, artefakt nie przebije się przez bariery i inne zaklęcia blokujące. Miałam nadzieję to wykorzystać, ale wszelkie moje próby spełzły na niczym. Może to przez zaklęcia otaczające zamek... Choć nie powinny zakłócać działania w obrębie tej samej strefy... *Popukała paznokciem w lustrzaną taflę, marszcząc brwi.* Albo jest tak jak mówisz, Favill. Dziękuję, na pewno spróbuję i tej metody. To są runy-inskrypcje, szyfr traktujący o przeznaczeniu artefaktu. To wskazówka dla potrafiących czytać to pismo, zaś odstraszacz na niewyuczoną gawiedź... Jest stary, kiedyś, przed wiekami, runy potrafili czytać tylko wyżsi czarownicy. *Odłożyła z powrotem lusterko na wieżę ułożoną z książek. Zamrugała oczami, wyraźnie zdziwiona pytaniem Lawendy. Nigdy w życiu nie pomyślałaby, że kogoś mogłaby zaniepokoić tak trywialna rana. Pokiwała przecząco głową, jednocześnie karcąc uczennicę niby nieprzychylnym spojrzeniem.* Boli tak, jak skaleczenie. A pachnie dziwnie, bo zostawił ją pachnący dziwnie stwór. *Mruknęła w odpowiedzi i szybko próbowała zmienić temat, ale dziewczyna nie dała jej na to szansy. Uparła się, że należy ranę dodatkowo odkazić, choć nie było potrzeby. Westchnęła. Czym sobie zasłużyła na traktowanie jej jak niedołężną staruszkę? Aerlin troszczyła się o nią jak matka o córkę, starsza kucharka prawiła jej kazania, że ma pić mikstury na rozruszanie starych kości, a teraz Favill dołączyła do tej wesołej gromadki... Pokiwała bezradnie głową. Ciekawe, czy Mulkher zaczynał czuć się... staro... Bądź co bądź, mieli do tego prawo.* Powinnam tu, w zamku, założyć szpital. Czuję, że wielu z was spełniłoby się w roli pielęgniarek. *Odgryzła się, błyskając zębami, po czym zastrzygła rysim uchem, wprawiając okrągłe kolczyki w srebrzyste podzwanianie.*
    *Zamknięta w świecie własnych rozmyślań, poczęła krążyć po komnacie, z wyraźną wprawą omijając kolumnady książek i przedmiotów. Choć wydawała się nieobecna, niczym w transie błądząc bez celu, wysłuchała ich słów. W pewnym momencie zatrzymała się, jakby coś w nią uderzyło, zmarszczyła brwi z boleścią. Kolejne ze wspomnień Mulkhera? Spojrzała na odnalezioną po latach parę wzrokiem stężałym i pewnym, który nie przypominał tego sprzed niedawnych chwili.* Favill, nie możesz być na niego zła. Ostatnim, czego bym dla niego chciała, to by dźwigał to brzemię beze mnie. I tak wystarczająco długo zwlekał. My nie mamy przed sobą tajemnic. *Skierowała się w stronę biurka. Przestrzeń nad mahoniowym, naznaczonym czasem meblem zmarszczył się, po czym uwolnił ze swych trzewi zwój, przepasany krwistoczerwonym pasmem aksamitu. Był nienaruszony, w takim stanie, w jakim smok otrzymał go od dawnych uczniów. Almariel powoli wyciągnęła dłoń, a lewitujący pergamin posłusznie nań spoczął.* Saroshu. To, że wydoroślałeś nie daje Ci prawa do kwestionowania mojej czujności. Jesteśmy czterema strażniczymi filarami południa, nasze zmysły sięgają daleko. Wiemy i widzimy dużo, ingerujemy w losy świata, jeśli uznamy to za słuszne działanie. Nie tylko za dnia, gdy oczy wszystkich zwrócone są na nas. *Odpowiedziała fioletowemu smokowi, delikatnie i z niejaką czcią uwolniła dokument spod burgundowej wstęgi. Zadrżała jej ręka?*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest nas mało. Zbyt mało, by sprostać wszelkim ważnym sprawom Killinthoru i nie tylko. Sytuacja jeźdźców i smoków się pogarsza. Możecie być jednakże pewni, że Aerlin razem z Jivregiem podejmą się rozwiązania zagadki Ordo Luce Tenebris... *Była oszczędna w słowach i skryta. Była przywódcą smoczego Zakonu i niewielu tak naprawdę wiedziało, z czym wiąże się piastowanie tej funkcji. Nikt nie wiedział, że tuż za przywilejem stała wielka odpowiedzialność. Codziennie stawiała czoło sprawom zagrażającym równowadze znanej przez wszystkich rzeczywistości. Lecz nikt o tym nie wiedział. Nie mógł wiedzieć. To było brzemię, które nosili oni i tylko oni, we czwórkę w Zakonie Białych Kruków, jak i inni przywódcy zakonni. Cieszyła się, że nie toczy tej walki samotnie. Milczała, gdy czytała w skupieniu zwój od przywódców Ordo Aeterna Nox, zakonu o złej sławie. Odetchnęła cicho i odłożyła na blat biurka pergamin.* Rada jestem z waszych słów, tym większy odczuwam smutek, że nie mogę się z nimi zgodzić... *Odparła, na chwilę odwracając się do nich plecami, zapatrzywszy się w widok gór Yiale rysujący się za oknem. W górnej części oszklenia swoje gniazdko uwiła dorodna pajęczyca ze srebrnym krzyżem na czarnym odwłoku. Demonica walczyła o to, by ktoś mógł czuć beztroskę, żeby był bezpieczny. Czy sama mogła mieć do niej prawo? Odwróciła się, na jej ustach widniał lekki półuśmiech.* Podziemne walki dla Zakonu... *Powtórzyła głucho, mijając ich, kierując kroki w stronę wyjścia.* Chodźcie, razem zjemy śniadanie.
      *W jadalni spotkała swoją ulubioną starszą panią, która tak gorliwie jej przypominała, że sama jest starszą panią... Na jej widok zabrała się do gotowania, nie znosząc sprzeciwu w kwestii wyboru odpowiednich dań.* Zwariuję z tą kobitą... *Sapnęła Almariel, po czym opadła na ławę. Rozchmurzyła się, gdy z zaplecza kuchennego poczęły wypływać smakowite zapachy. Poczuła, jak jej żołądek przypomina o swoim istnieniu. Ujęła w dłonie list od Nirin i Lhuna, pomięty w złości. Chwilę patrzyła nań bez słowa, gładząc koniuszkiem kciuka papier. Podniosła rękę, chcąc dać Favill znak, by uspokoiła galopujące myśli.* Nie obwiniaj się. Z czasem... zrozumiesz... Biały Kruk jest inny, niż go zapamiętaliście. Nic nie ucieknie przed zmianą, ona jest pewna i nieunikniona, zależna jedynie od czasu. Teraz targa nami zamieć, wyganiając z naszych serc... spokój... *Odparła. Gdy przebrzmiało echo jej słów, służki poczęły znosić potrawy. Jak Almariel się domyśliła, były to zdrowe i lekkostrawne dania, takie jak kasza na słodko z owocami, owsianka i najróżniejsze kanapki.* Dziękuję, Daro. *Burknęła i spojrzała sceptycznie na biało-żółtą pastę na kromce chleba.* No, no, tylko bez przesmradzania! Smacznego! *Pogroziła palcem pulchna pani o dobrodusznym spojrzeniu, po czym obdarzyła swoim promiennym uśmiechem Favill i Sarosha.* Dla was też już coś pędzę robić!
      *Gdy się posilili, do jadalni wkroczył Mulkher i pozdrowił ich skinieniem łba. Zbliżył się do Almariel i bez krępacji zajrzał jej do talerza, po czym powąchał.* "Smacznie pachnie." Strzepnij sobie złoty pył z nosa. *Mulkher otrzepał się, wprawiając przy tym zamek w lekkie drżenie. Po chwili ułożył się wygodnie za Almariel i rzekł.* "Nie martwcie się. Porozmawiamy z Aerlin i Jivregiem i postaramy się choć na chwilę uciszyć burzę w ich sercach."

      Usuń
  13. Zaśmiał się lekko kiedy dziewczyna podsunęła mu pod nos dłoń z ususzonymi kwiatkami. "Dziękuję, ale nie gustuje w takich przysmakach. Zachowaj je lepiej dla kogoś, komu sprawią większą frajdę." Dłonią okrył jej palce i lekko nacisnął zaciskając delikatnie w piąstkę. Złapał Kougar'a za wodzę i zaczął iść wzdłuż linii drzew.Tutaj, na skraju lasu zdarzały się drzewa nie tylko iglaste, których kolorowe liście tańczyły swobodnie poruszane wiatrem by zakończyć niemy spektakl, kładąc się pod ich stopami. Łowca zerknął kątem oka na idącą obok niego dziewczynę. Uśmiechał się lekko, zagadkowo, tajemniczo. Widział jak dziewczyna zerka w jego kierunku, zaintrygował ją. To dobrze rokowało. "Możemy wybrać się na przejażdżkę kiedy tylko będziesz miała ochotę. Jeżdżę z Kougar'em praktycznie codziennie, a twoje towarzystwo na pewno sprawi mi ogromna przyjemność. Możesz wybrać sobie któregoś z zakonnych koników."Kiedy usłyszał pytanie fioletowowłosej, zamyślił się na chwilę. Tyle czasu minęło od kiedy uratował wierzchowca przed marnym losem w kopalni, ile czasu zajęło mu zdobycie jakiejś chociaż marnej wzmianki o tym niesamowitym zwierzęciu. Nie wiedział nawet, czy nazwa jaką go określał była prawdziwa. "Trudno mnie obrazić." Puścił do niej oczko. "Widzisz sam do końca nie jestem pewien. Po wielu latach poszukiwań wzmianki o tych zwierzętach i wielu fałszywych tropach, w końcu dowiedziałem się od pewnego wędrownego mędrca, że nazywają je warengunami górskimi. Ale nigdy później nie słyszałem tej nazwy. W dodatku Kougar jest albinosem. Jeśli dobrze pamiętam to czytałem kiedyś jakiś stary manuskrypt i tam była rycina takiego zwierzęcia, opis nawet się zgadzał, tylko jego sierść była kompletnie czarna. Jak smoła. Jak widzisz Kougar ma takie ciemne pasy podobne trochę do tygrysich, może to jakaś pozostałość, albo mała modyfikacja genetyczna. W każdym bądź razie przestałem szukać informacji. Nie mogąc opuszczać terenów Ordo nie mogę pozyskiwać świeżych informacji, a zaglądać do biblioteki jeszcze się nie odważyłem. Wiem, że to królestwo Almariel i Mulkhera i nie chciałbym ich sama wiesz. Niepotrzebnie zdenerwować. Położę książkę nie w tym miejscu co potrzeba i moje notowania drastycznie spadną." Nie spuszczał z dziewczyny wzroku żartując w najlepsze. Ciekawe był jej reakcji. "Czemu cię to interesuje? Może jeźdźcem smoka jestem od niedawna, ale jakoś nie zauważyłem, żeby praktykowali oni jazdę konną. Rozumiem, że użeranie się z wierzchowcami to nie to samo co wspólny lot. Eeeejjj." Triv poczuł mocne uszczypnięcie w ramię. Kougar najwidoczniej postanowił przywołać go do porządku. "Nie musisz być od razu taki złośliwy." Syknął Łowca i ponownie skupił uwagę na Favill. "Jak już mówiłem, może to nie to samo, ale nigdy bym nie zrezygnował z wspólnych przejażdżek z tą złośliwą bestią. Przez tyle lat nigdy mnie nie zawiódł, a zdarzyło się że uratował nie raz mi życie."

    OdpowiedzUsuń
  14. Zaśmiał się lekko słysząc jak dziewczyna komplementuje jego wierzchowca. "Kougar nie jest taki szybki jak ci się wydaje. Spójrz na to jak jest zbudowany, ma mocne masywne nogi, szeroką klatkę piersiową, ma być przede wszystkim wytrzymały. Tam dokąd chcieli go zabrać ta cecha jest najważniejsza. Podobno ta rasa jest wysoko ceniona jako zwierzęta pociągowe w kopalniach. Uratowałem go, bo zrobiło mi się go żal... A nie sądziłem jakiego towarzysza zdobywam." Obserwował jak bawi się uschniętym liściem i zdawało mu się, że w jej oczach zamajaczył smutek. "Nie było mnie przy tym, więc za bardzo nie pomogę Ci w wyjaśnieniu tej sytuacji. Arsi mi trochę wspomniała, ale bez szczegółów. Ona nie lubi plotek, a ja też nie bardzo interesuję się co dzieje się w zamku. A tego co się dzieje między nią a ojcem nawet nie staram się zrozumieć. Nigdy nie miałem rodziny. Tak naprawdę zawsze byłem sam. Lubię samotność... Przywykłem do niej.Ale lubię również ciekawe towarzystwo." Uśmiechnął się kiedy Favillae zaczęła naśladować tygrysa, była taka spontaniczna, zaskakująca."Właśnie dlatego często tam nie chodzę, kto by się w ogóle ośmielił." Mrugnął do niej okiem. "Kto wie, może pokuszę się o takie tajemne spotkanie. To może być ciekawe. Może by z tego wyszła ciekawa randka?" Spojrzał na nią, a w jego oczach tańczyły figlarne iskierki. Zastanawiał się jak dziewczyna zareaguje na jego zaczepkę. "Widzisz ze mną i Arsi jest trochę inaczej. Obydwoje jesteśmy indywidualistami, lubimy mieć swoje zdanie i niekoniecznie chcemy chodzić na kompromisy. Obydwoje chcemy dążyć do perfekcji w każdej dziedzinie, tylko że ona ćwiczeniom poświęca całą swoją uwagę, a ja... no cóż... lubię się zabawić, zrelaksować, dać odpocząć mięśniom, umysłowi. Czy jest coś w tym złego? Dlatego tak dużo czasu spędzamy razem. A Kougar? Jest też jakąś częścią mnie samego. Jesteśmy połączeni ze sobą nie tylko więzią jaka normalnie łączy jeźdźca i wierzchowca. Potrafi przekazywać mi swoje myśli, słowa, uczucia..." Poklepał konia po szyi na co ten warknął zadowolony jakby potwierdzając jego słowa. "Mamy wiele wieczorów przed sobą moja droga Favillae, nie mogę wszystkiego zdradzić od razu. Wszak szybko straciłabyś mną zainteresowanie, a do tego dopuścić nie mogę." Po jej ostatnim pytaniu zaległa cisza, którą przerywał jedynie szelest liści ruszonych ich stopami, albo kopytami Kougar'a. Łowca westchnął cicho, podniósł głowę i spojrzał w niebo. Już tyle lat byli uwięzieni na terenach Ordo, a on ciągle czuł się jakby się dusił. Nie potrafił się przyzwyczaić... Wiedział, że musi odpokutować swoje grzechy i ufał w mądrość Przywódców i Strażnika. Nie sprawiało to jednak, że było mu lżej... a powinien być wdzięczny, gdyby nie połączenie z Arsi już by nie żył... "Ciężko...nawet bardzo... Wcześniej żyliśmy w ciągłej podróży, ciągle na szlaku nigdzie nie zagrzewając na dłużej miejsca. Nawet w Gildii nie siedziałem zbyt długo. Od razu brałem nowe zlecenia i w drogę. A tutaj... Tereny Ordo nie są małe, ale kiedy przejeżdżasz po raz setny tą samą dróżką i znasz na pamięć rozkład drzew, nawyki zwierząt, wszystko... Kiedy jeszcze się nic nie dzieje, dni mieszają się ze sobą w bezbarwne wspomnienie... Wtedy zaczynasz się dusić. I wiesz, że nie masz prawa do pojedynczej skargi." Urwał, spojrzał na fioletowowłosą dziewczynę, a w jego chłodnych zazwyczaj oczach palił się ogień. Była taka młoda. Nie powinien się tak uzewnętrzniać. "Ale dość już tego. Zaczynam się zachowywać jak stetryczały starzec. Dopiero Arsi by miała ze mnie ubaw. Wracamy do Zamku? Masz ochotę może czegoś się napić?"

    OdpowiedzUsuń
  15. *Gdy tylko przebrzmiało echo słów Lawendy, demonica zgarbiła się wyraźnie i zwiesiła głowę. Twarz zasłoniły jej pasma ciemnych włosów, tu i ówdzie przeciętych siwizną. Krucze skrzydła rozłożyły się nieco i rzuciły cień na jej kruchą sylwetkę. Mulkher uważnie obserwował demonicę, a gdy milczenie, które zapadło między nimi poczęło nieznośnie się przedłużać, wyciągnął ze chrzęstem szyję. Rogaty łeb zawisł nad stołem, zatrzymał się blisko twarzy Favillae. Lawenda mogła dojrzeć w dwóch srebrzystych tarczach różnokolorowe plamki tuż przy źrenicy, których nie sposób było zauważyć z większej odległości. Na łuskowatych wargach wykwitł dobroduszny uśmiech, taki sam, jaki gad zwykł obdarzać tę dwójkę kiedyś, lata temu.* "Nie gniewajcie się na nas, starych czarodziejów, spoglądających na świat przez kurz starty z obwolut almanachów. Nas tyczą się już inne prawa, niż was, młodych buntowników." *Mruknął, a Almariel w reakcji na te słowa podniosła wzrok i uśmiechnęła się, ładnie, choć oszczędnie. Chwilę drapała się po przedramieniu, jakby nie wiedziała, co rzec, aż w końcu rozbrzmiał jej cichy głos.* Damy wam odpowiedzi, których szukacie. Chodźcie z nami.
    *W połowie drogi do miejsca, w które ich prowadzili, Almariel przeprosiła na chwilę i obiecała dołączyć do nich później. Mulkher niespiesznie wspinał się po kolejnych stopniach schodów, w międzyczasie rozglądał się na boki.* "Wiecie, że w jednym z pokojów dyplomatycznych zalągł nam się poltergeist? Duch szczęka łańcuchami i wyje przeraźliwie, jak tylko ktoś ze służby próbuje tam sprzątnąć. Jedna z dziewcząt była w szoku ze dwa dni! Niestety, to mały sprytny złośnik, nie chce współpracować. Cwany jest, nie możemy sobie z nim poradzić. Zaczęliśmy się nawet bawić w zastawianie pułapek, ale to też na nic, po prostu je omijał i przenosił się na inne pomieszczenia. Stwierdziliśmy, że lepiej, by siedział w jednym miejscu... To i siedzi... I straszy." *Zagaił pogodnym tonem. Widać, że miał wprawę w łagodzeniu napiętych sytuacji. Nic dziwnego, ostatnimi laty w Ordo było wiele okazji do ćwiczeń takich umiejętności. Poprowadził ich do biblioteki, a gdy tylko smocza łapa uchyliła odrzwi, z korytarza wyłoniła się Almariel i dołączyła do grona. Po przejściu paru niby niekończących się dróg wyznaczonych pomiędzy regałami, dotarli do najodleglejszego zakątka komnaty, do miejsca, gdzie już tylko nieliczni wytrwali decydowali się zapuszczać, zwiedzeni chęcią studiów nad historią poszczególnych krain. W kąciku pomieszczenia, na niewielkim, acz zdobnym w różne esy-floresy piedestale, leżała opasła księga w nowej, acz pokrytej warstwą kurzu obwolucie z jasnej skóry.* Aerlin... *Almariel wypowiedziała cicho imię przyjaciółki, oparłszy się ramieniem o regał upchany po brzegi najróżniejszymi księgami. Echo rozniosło się po komnacie miarowymi falami.* ...ma bardzo rzadko spotykaną w dzisiejszym świecie cechę: jej serce jest pełne współczucia i empatii. Myślę, że nie była gotowa na wieść o upadku Ordo Luce Tenebris. Echo przeszłości, wspomnienia dawnych dziejów, uderzyły w nią z nad wyraz bolesną siłą, nie wyłączając zeń pamięci o rodzinie Jivrega... *Na wspomnienie o zielonym smoku zmarszczyła brwi.* Jivrega ogarnął żal i bezsilna złość, a to nie pozostaje bez wpływu na nią. Myślę, że domyślała się, że list, który przywieźliście jest od rodziny Zielonego. Możliwe, że nie była pewna, czy od Luthien, czy od Lhuna, nie wiem, ale... Nie była gotowa... Wybaczcie jej... Wybaczcie nam... *Dodała szeptem, po czym zapatrzyła się w losowy punkt i zamilkła. "Porozmawiamy z nimi w sprawie Nirin i Lhuna, w sprawie Ordo Luce Tenebris, macie nasze słowo. Jestem pewny, że i oni zapragną rozmowy z wami, gdy tylko nadejdzie odpowiednia pora." *Odparł smok i wypuścił z nozdrzy dwie cieniutkie smużki gęstego dymu, które po chwili popłynęły ku sklepieniu i tam poczęły rozlewać się w nieregularne kształty.* A tymczasem możemy przybliżyć wam dzieje Ordo, te 10 lat, podczas których was nie było. *Kiwnęła głową w stronę almanachu na piedestale.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W tej księdze spisujemy dzieje Zakonu. Są to suche fakty z krótkim opisem, dokładny przebieg wydarzeń możemy spróbować opowiedzieć wzorując się na wspomnieniach. Być może to pomoże wam choć po części zrozumieć to, co dzieje się obecnie w zamku. Ale to za chwilę. *Almariel sięgnęła ku sporej kaletce zawieszonej u pasa. Wpierw wyjęła zeń długi rzemień, wyraźnie w smoczym rozmiarze, na którym wisiało pięć "zębów" wyrzeźbionych z czarnej kory dębu, każdy innej wielkości. Ułożone były tak, by najmniejsze trwały po bokach, okalając dwa średnie i jeden największy pośrodku. Mulkher wyciągnął skrzydło, a demonica zawiesiła mu rzemień na jednym z wystających szponów, tuż przy początku błon. Następnie smok podszedł do Sarosha i podał mu ozdobę.* "Poznajesz? To kora dębów, które, no cóż, wyschłeś dawno, dawno temu, pamiętasz? Teraz już będziesz pamiętał." *Almariel zaś wyciągnęła otwartą dłoń w kierunku Favill, na której spoczywała delikatna, misterna srebrna broszka, grawerowana w roślinne motywy. W jej centrum skrzyło się spore ametystowe oko, wkomponowane w okucie tak, by stanowiło środek kwiatu orchidei.* Kiedy zobaczyłam ją, od razu przypomniała mi o Tobie. Trzymaliśmy te drobiazgi, by móc je wam wręczyć, gdy znów się zobaczymy...

      Usuń
  16. -Na pewno coś znajdziemy dla Ciebie odpowiedniego. Myślę, że wszystkie koniki w Zakonie są dobrze wychowanie i nie będą nawet próbować zrzucać swojego jeźdźca.- Uśmiechnął się do niej szelmowsko i puścił oczko. – Będę miał okazję popodziwiać twoje umiejętności. Wiesz nie ma nic piękniejszego od widoku takiej dziewczyny jak ty na galopującym koniu. Nie musisz się martwić o moją potrzebę samotności, jak na razie została ona zaspokojona aż z nadwyżką. A kiedy będziesz potrzebowała wybawienia nie tylko od nudnego towarzystwa, zawsze możesz na mnie liczyć. – Zaśmiał się głośno kiedy opowiadała wizję biblioteki jako miejsca wyjątkowo mrocznego i tajemniczego. –Randka z książką? Co to za pomysły? To na pewno nie dla mnie. Może jak faktycznie kiedyś stanę się zgryźliwym i stetryczałym starcem i będę myślał tylko o grzaniu swoich starych kości, wtedy zostaną mi tylko randki tylko z książką przy kominku. Ale nie sądzę żeby nastąpiło to w ciągu najbliższego stulecia, a pewnie jeszcze dłużej.- Pokręcił z politowaniem głową słysząc następne słowa dziewczyny. Jakie wyobrażenie miała o nim? Czy myślała, że zaciąga wszystkie napotkane dziewczyny od razu do łóżka? No może tak było faktycznie, ale nigdy wbrew ich woli czy kiedy same tego nie chciały. On potrafił zadbać o względy kobiet i uważał się za prawdziwego dżentelmena. Cóż... może był po prostu zbyt bezpośredni. A Favillae sprawiała wrażenie, jakby uważała go za bezczelnego chłystka, który myślenie dawno oddał swojemu przyrodzeniu. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo się myliła, a on już wiedział jak to wykorzystać na swoją stronę. –Widzisz Favillae, jesteś jeszcze bardzo młoda. Z czasem przekonasz się, że nie tylko cel jest nagrodą, ale również droga do jego osiągnięcia. Randki to również część zabawy. – Kiedy opowiadała o tym w jaki sposób trenuje z Sarosh’em, jak sama doskonali umiejętności, milczał wspominając również swoje własne szkolenie dawno, dawno temu. W porównaniu do niego, trening dziewczyny i jej smoka był niewinną zabawą, za którą zabierali się tylko wtedy, kiedy mieli na to ochotę. Do tego ćwiczyli tylko to co chcieli. Nawet nie chciał wiedzieć ile luk w wykształceniu posiadali. Wiadomym było, że skupiając się za bardzo na jednym zaklęciu, czy ich grupie zaniedbywało się pozostałe, a to zwiększało ryzyko w czasie walki. Każdy wojownik powinien być przygotowany na każdą ewentualność i posługiwać się zaklęciami z każdego obszaru magii jaka gościła w jego sercu. Nigdy nie było wiadomo co może się przydać.
    -Nie powinnaś zaniedbywać nauki zaklęć i ćwiczenia tych, które już znasz. Uwierz mi, stoczyłem wiele walk i moje doświadczenie nigdy nie jesteś w stanie przewidzieć, które zaklęcie akurat uratuje ci życie. Może dokończcie szkolenie, które musieliście przerwać? Nie zrozum mnie źle, ale to dosyć ważne. Z chęcią bym cię nauczył kilka zaklęć ale nie wiem jaką magią władasz, a poza tym nigdy nikogo nie uczyłem, może się do tego nie nadaję.
    Spojrzał w niebo, szybko zapadał zmrok, a Favillae zdradzała oznaki przemarznięcia. Musieli już wracać, ale odeszli już spory kawałek od mlecznych murów. Spacer przedłużył się znacznie. Szybko wskoczył na grzbiet Kougar’a, zwierze zatańczyło na silnych nogach zaskoczone nagłym zachowaniem jeźdźca. Triv schylił się w kierunku fioletowowłosej i wyciągnął do niej rękę.
    - Wskakuj, odwiozę cię do zamku, na pewno zmarzłaś. Później odprowadzę Kougar’a do stajni, a ty przygotujesz dla nas coś do picia. Może być?- Uśmiechnął się do niej błyskając białymi zębami. –Perspektywa spędzenia z tobą wieczoru jest niezwykle kusząca. Nawet kiedy będzie to tylko wygrzewanie się przy kominku.

    OdpowiedzUsuń
  17. -Mówię Ci konwalio, jeśli dodam liście i kwiaty krwawnika i zaparzę je razem z kwiatami jeżówki a na koniec dodam jeszcze korzeń arcydzięgla tak jak opisali w tej książce, wtedy uzyskam jeszcze lepszy leczniczy wywar niż ten, którego używam do tej pory.- Pchnęła ciężkie drzwi biblioteki i razem z smoczycą skierowały swoje kroki w kierunku komnaty.
    Baśniowa kiwała głową potwierdzając jej słowa i uśmiechała się łagodnie. - A jeśli jeszcze bardziej to zredukuje...- Urwała nagle zaskoczona słysząc zawołanie fiolotowowłosej. Uśmiechnęła się szeroko. -Witajcie. No to nas znaleźliście. Favill, Saroshu. Miło was widzieć. - Uściskała po kolei oboje, śmiejąc się, kiedy grzywa smoka połaskotała ją w skórę. Balids skinęła im na przywitanie i również się uśmiechnęła. Zamyśliła się kiedy usłyszała prośbę fioletowego smoka. Czy miały prawo odpowiadać na zadawane przez niego pytania? Wiedziała co tak bardzo ich zaniepokoiło, ale powinni udać się z tym bezpośrednio do nimfy. "Saroshu sądzę, że nie powinniśmy opowiadać wam o sprawach, które bezpośrednio nas nie dotyczą. Czy sam byłbyś zadowolony, kiedy ktoś rozpowiadałby rzeczy o tobie, a sam wolałbyś zachować je dla siebie? Jedynie co mogę wam zdradzić to to, że po waszym odejściu z Ordo, w niedługim czasie odeszły również Erita i Luthien, a wraz z nimi Nirin i Lhun. Razem... Myślę, że resztę zrozumiecie sami. Nie chciałabym więcej o tym mówić. Resztę powinniście dowiedzieć się jedynie od nich, jeśli zechcą z wami o tym rozmawiać. A poza tym... nie zmieniło się tutaj tak wiele jak wam się wydaje. Czas waszej nieobecności nie obfitował w wiele
    interesujących wydarzeń, dajcie sobie czas, a niedługo sami odszukacie się tutaj na nowo i ujrzycie dom, który tyle lat temu zostawiliście." Baldis uśmiechnęła się do młodego smoka chcąc dodać mu otuchy. Sir'ca za
    to z zaciekawieniem przyglądała się Favill. -Użyłaś takiego dziwnego słowa, 'plotki' co to znaczy? Nigdy wcześniej go nie słyszałam.- Ciągle niektóre słowa ją zaskakiwały. -Oczywiście z chęcią spędzimy z wami czas!

    OdpowiedzUsuń
  18. *Przez bibliotekę przetoczyło się echo nieprzyjemnego zgrzytu, gdy czarny smok poruszył końcem ogona zwieńczonym kościanym grotem, w reakcji na słowa Fioletowego. On również doskonale pamiętał tamten dzień, jakby wszystko wydarzyło się wczoraj. Dzień, który postawił ich przed ciężkim doświadczeniem, przed wyzwaniem nie mniejszym niż udział w decydującej o wojnie bitwie. Almariel opuściła wzrok, skryła jego lodowy wyraz pod wachlarzem rzęs, również poddając się odległemu wspomnieniu. Obawie, że stracą małą Favillae na rzecz widm przyszłości, że stracą Sarosha, który ostatecznie porzuci wszelkie rozpaczliwe próby ratunku i wraz z nią osunie się w otchłań...* "Będą Ci przypominać, jak długą drogę zdołałeś przebyć, ile osiągnąłeś... Choć tamta chwila, gdy kora dębu obumarła, o mały włos nie stała się jej zwieńczeniem." *Mruknął Mulkher w zastanowieniu, utkwiwszy odległy wzrok w drewnianych kłach, symetrycznie układających się na piersi smoka, upodabniających go do wojownika sprzed wieków. Dopiero, gdy przebrzmiało echo jego słów, skinął łbem z uśmiechem.* "Zasłużyłeś, Saroshu."
    *Reakcja Lawendy zdążyła zasiać w umyśle demonicy trującą myśl, że dziewczyna nie przyjmie podarunku. Zdziwiła się, a nawet zatrwożyła, bowiem nie była świadoma, jak bardzo musiała urazić swoją dawną uczennicę niedawną postawą. A może chodziło o coś zupełnie innego? Zanim jej domniemania zdążyły zabrnąć za daleko, Favill odpowiedziała. Almariel zmrużyła podejrzliwie oczy, nie od razu do niej dotarło, że dziewczyna się z nią droczy. Kiedy cały podstęp wyszedł na jaw, uśmiechnęła się złowieszczo, tym samym ukazując światu najpewniejszy dowód swojego demoniego rodowodu... Po chwili jednak zamrugała powiekami i zrobiła najniewinniejszą minę, jaką tylko zdołała.* Ja? Demon z krwi i kości? A kto tak mówi? Będę musiała sobie z tym kimś porozmawiać... *Mruknęła z rozbawieniem i zaśmiała się cicho.* I ja się cieszę, że was odzyskaliśmy.
    *Błękitnooka uniosła bez słowa rękę i przymknęła oczy, a kartki opasłej księgi poczęły delikatnie się przewracać. Wpierw powoli, przyspieszały z każdą chwilą, zafurkotały głośno, przerzucając szlaki czarnego pisma, aż w końcu zwolniły i opadły, ukazując żądany moment historii.* 10 lat... *Demonica podeszła do almanachu i czytała chwilę w milczeniu, upewniwszy się, że księga dobrze odczytała jej życzenie. Mulkher wyciągnął szyję i zatrzymał łeb tuż nad głową jeźdźczyni. Almariel spojrzała w kierunku Favill i Sarosha i dała im znak, by się zbliżyli...*

    OdpowiedzUsuń
  19. *Nie cieszył się zaufaniem mieszkańców zamku i nie podlegało to wątpliwościom. Prawdopodobnie jedyną osobą, z którą utrzymywał kontakt była Almariel oraz zamkowa kucharka - prowadzona przez nich wojna o użytkowanie kuchni i spiżarni była powszechnie znana i do najcichszych nie należała, a zaskakująco wymyślne bluźnierstwa ciskane były równie sprawnie co garnki i talerze. Między innymi z tego powodu Gabriela trudno było ujrzeć w "popularnych" zakątkach zamku. Nie pojawiał się w bibliotece, rzadko na placu ćwiczeń, a spotkać go w łaźniach zakrawałoby na cholerny cud. Jednak kiedy nadarzała się okazja, by zauważyć tego dziwnego osobnika, przeważnie kierował swe kroki w najmroczniejsze czeluście siedziby Ordo Corvus Albus: do lochów. Wybierał się tam często, czasami pozostawał na noc, a wtedy co bardziej wyczuleni bądź cierpiący na bezsenność skarżyli się na rumory w podziemiach jakby ktoś się za wyburzanie ścian wziął, nieludzkie jęki i subtelne, niczym dotyk skrzydeł motyla, drżenie podłóg. Służba oczywiście wyolbrzymiła owe fakty do rozmiarów, których rozum nie był w stanie ogarnąć niezależnie od inteligencji, i w ten sposób namnożyło się tyle plotek o rzekomych bezeceństwach, jakich dopuszczał się Gabriel, ile nie naprodukowałby przez całe życie bard puszczający się po zamtuzach. Zrozumiałym więc było, iż taka tajemnica pociąga ludzi... i nie tylko ludzi. Sekrety to łakome kąski. Mogą ośmieszyć, służyć do szantażu, powiedzieć coś o właścicielu. Dają władzę. Nie dziwota więc, że chęć ich odkrycia może zawładnąć młodym umysłem.
    Gabriel to był osobliwy cel. Na początku szło całkiem łatwo; mężczyzna wyszedł ze swej komnaty koło południa, nawet nie przekręcił klucza w zamku, bo zamiast tego, od razu zapalił papierosa. Smród raczej podrzędnego tytoniu ciągnął się za nim, niczym paskudny tren gnijącej panny młodej, której obecność byłoby równie trudno znieść, ale dzięki temu łatwiej było go śledzić. Korytarze przemierzał nieśpiesznym marszem. Nikogo nie pozdrawiał, bo też nie było kogo. Kiedy przechodził koło kuchni, tamtejsza szefowa wychyliła się zza futryny i zwyzywała go od najgorszych, mimo że nie zbliżył się do niej nawet na pięćdziesiąt kroków - pewnikiem zelżyła Gabriela w ramach profilaktyki, swojej własnej "tradycji". Quentin przystanął na chwilkę, zamknął peta w dwóch palcach i machnął nim w stronę kobiety, wcale a wcale nie zamierzając pozostać jej dłużnym.* Ha! Mierzi cię, bo moja zupa była po prostu lepsza! *Kuchara ryknęła niczym prawdziwa smoczyca, do cna poirytowana, ponieważ osobnik rasy nieznanej uderzył w najczulszy z punktów: ambicję. Aby nie musieć oglądać dłużej tej wcale nie brzydkiej twarzy, huknęła drzwiami. Z wężowym uśmiechem na ustach Gabriel powędrował dalej... Większość osób przemyka po podziemiach, byleby szybciej znaleźć się przy basenach lub w łaźni. Lochy, cele, wilgoć... nikt nie chce tego oglądać częściej, niż naprawdę trzeba, a najlepiej w ogóle. Gabriel nie przejawiał owej instynktownej niechęci. Bez oporów zagłębił się w lepki, lekko wilgotny mrok obskurnej części zamku, która sprawiała wrażenie niepasującego do idei Zakonu, pasożytniczo uczepionego fragmentu świata koszmaru. Przeszedł przed rzędami pustych izolatek szczerzących prętowe kły, minął posąg kruka i spiralnymi schodkami zszedł na jeszcze niższe poziomy. Raczej niewiele osób się tam zapuszczało, a Almariel przestrzegała, że tam kryje się zupełnie inny ekosystem, złożony z różnorakich stworzeń, których normalnie nie powinno być. Podobno pomimo wysiłków demonicy, liczba potworów nie malała, zaś położenie leża wciąż pozostawało zagadką...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Wśród wąskich korytarzy podziemi potencjalny tropiciel musiał wspiąć się na wyżyny swych możliwości. Wyłożone surowo ociosanymi kamieniami ściany niczym nie różniły się od siebie. Powietrze było ciężką do zniesienia mieszaniną: ciągnąca z piętra wyżej wilgoć wzbogacała mnogość zapachów, od gnilnego i lekko roślinnego, po krwisto metaliczny. Nawet słuchowi nie można było wierzyć, bo ze wszystkich odnóg niby głównego korytarza echem rozbrzmiewały obce dźwięki: gulgot, pochrapywanie, dziwne odgłosy ślizgającego się po ziemi "czegoś". Tutaj zgubić Gabriela było bardzo łatwo i zdarzyło się już nie raz. Stojący niecałe dwadzieścia metrów przed Saroshem mężczyzna ściągnął z pleców czerniący się nienaturalnie łuk, zważył go w dłoni, jak zawsze zresztą, po czym ułożył broń tak, by dolne ramię przylegało do ręki i wyrwał przed siebie z ostrym gryfem machającym się niebezpiecznie obok oka. Nadążyć za nim było wyczynem, bo Gabriel pruł przed siebie szybciej, niż puszczają szwy za małej sukienki, jakby to właśnie do biegania został stworzony. Wykazywał się też szaleństwem albo absurdalną aż pewnością siebie, ponieważ nie baczył, czy teren za zakrętem jest "czysty" z wszelakich dziwów zamieszkujących to miejsce. Zręcznie niby ryś skakał w następne zakrętu, kluczył zapamiętale, aż wyprowadził Sarosha w obślizgłe czeluście. Może zrobił to celowo, a może po prostu zignorował smoka.
      Choć uchodzić to mogło za wyjątkowo kiepski żart losu, zaistniała sytuacja miała pewien pozytywny aspekt, ponieważ Quentin - czy tego chciał czy nie - doprowadził Światło do najprawdziwszego gabinetu osobliwości. Skryte w podziemiach pomieszczenie mieściło w sobie kolejny świat-pasożyt: tuż na wprost wejścia mieściło się wypełnione ogniem, kamienne "koryto", nad którego połową znajdował się półokrągły okap, a nad drugą żelazne pręty obwieszone jęzorami fioletowawego mięsa. Prawą stronę w całości zajmował potężny regał. Wypełniały go nie książki, ale pudełeczka, woreczki, kolorowe buteleczki, słoje z dziwacznymi ingrediencjami zalanymi formaliną lub z różnorakimi proszkami. Niektóre składniki, takie jak korzenie, kości albo zagadkowe kamienie leżały na glinianych miseczkach. W środek mebla wbudowano całkiem pokaźny blat, obstawiony alchemiczną aparaturą, moździerzami i niewielkim kociołkiem wraz z palnikiem. Znalazła się i opasła, nieco zakurzona oraz opatrzona żelaznymi okuciami księga z wiedzą alchemiczną... Coś załomotało nagle. W klatce po lewej stronie pomieszczenia zamknięto prawdopodobnie najbrzydsze stworzenie, jakie łazi po ziemi. Było wielkości źrebaka, lecz zwalistą posturą przypominało raczej w pełni ukształtowanego byka. Pokrywała je ciemna łuska z zielonkawymi refleksami. Lekko czerwony rybi łeb straszył zagiętymi do przodu rogami i kłami, wystającymi w wysuniętej żuchwy. Stwór smagnął gadzim ogonem, tupnął gniewnie, łypnął na Sarosha, po czym rzucił mu wyzwanie, łomocząc kłębem w pręty klatki. Jego pobratymiec, w znacznej mierze już rozczłonkowany, spoczywał na stole obok.* Mugh, zwany również krową kanałową lub, jak kto woli, wołowiną dla żebraków. Żywi się dosłownie wszystkim, a każda część jego ciała ma jakieś zastosowanie. Zgodzisz się ze mną, że to wspaniała kreatura? *Gabriel przesunął się obok smoka i oparł się beztrosko o klatkę z potworem, który próbował zasmarkać wszystko wokół. Przymrużył konspiracyjnie oczy.* Jeżeli nie szukasz eliksiru miłosnego, wyciągu z mandragory tudzież środka przeczyszczającego to wybacz, ale nie bardzo wiem co Cię tu przygnało. A możesz śledzisz mnie dla zabawy...?

      Usuń
  20. Zamarł i obserwował ją przez chwilę. Zastanowiło go jej ciche pytanie. W końcu nie wiedział co dziewczyna do tej pory przeżyła, a jego samego pozbawiono dzieciństwa i beztroskiej młodości. Zawsze oddany sprawom Gildii, nie mógł pozwolić sobie na jakikolwiek luz, dopóki nie wypracował sobie odpowiedniej pozycji. Dopiero wtedy mógł tak naprawdę zacząć żyć. Nie odezwał się jednak, poczekał na jej kolejne słowa. Zmarszczył brwi, kiedy zaczęła mówić o szkoleniu.- A to koniecznie muszą być Almariel i Mulkher? Nie może ktoś inny dokończyć z wami szkolenia? Może i to nie jest dobry moment, ale musicie pamiętać o sobie. W końcu kiedy staniecie do walki, będziecie zdani tylko na siebie i za późno będzie na pretensje, że nie miał was kto nauczyć.- Jego słowa brzmiały surowo, ale w oczach Łowcy odbijał się łagodny blask. Nie chciał prawić morałów dziewczynie. Uśmiechnął się kiedy zobaczył jej ekscytacje będąca odpowiedzią na jego propozycje. - Oczywiście. Z chęcią pokażę ci kilka moich ulubionych sztuczek. Ale pod warunkiem, że i ty popiszesz się swoimi zdolnościami.*
    Poczuł jak śmiało obejmuje go w pasie, jak zbliża twarz do jego pleców. Usłyszał ciche pytanie, zaśmiał się głośno. -Nie boję się. Wyglądam ci na wypacykowanego lalusia, który dba tylko o swój wygląd? Odwrócił głowę i kątem oka na nią zerknął. -Możesz ich dotknąć jeśli chcesz.- Jego głos był ledwo słyszalny, kusił i prowokował. W końcu spiął wodze i zmusił Kougar'a do galopu. Powrót do zamku nie trwał długo, szybko znaleźli się przy wielkich drzwiach prowadzących do siedziby zamku. Łowca pierwszy zeskoczył z wierzchowca przerzucając nogę nad jego szyją, po czym podał dłoń Favillae chcąc jej pomóc. Dziewczyna zwinnie zsiadła z grzbietu zwierzęcia, jej fioletowe pasma włosów zalśniły w blasku księżyca,a Triv pociągnął ją lekko w swoją stronę i spojrzał jej w oczy. Był ciekawy jak dziewczyna zareaguje na jego bliskość. -To co? Poczekasz na mnie w środku? Odprowadzę tylko Kougar'a.- Jego głos był na tyle cichy, że słowa usłyszeć mogła jedynie ona.

    OdpowiedzUsuń
  21. Aerlin po raz ostatni spojrzała do wnętrza komnaty, omiatając wzrokiem puste pomieszczenie. Również tego wieczoru Jivreg nie wrócił do siedziby Ordo, nigdy nie przestawało jej to martwić. Wydawało się, że ze smokiem jest już o wiele, że wreszcie po tak długim czasie nastąpiła poprawa i szmaragdowy otrząsnął się z marazmu i gniewu jaki go pochłaniał. Ciągle jednak często wybierał samotność i oddalał się od mlecznych murów. Nimfa nie do końca wiedziała, czy unika towarzystwa jej, czy raczej pozostałych mieszkańców. Do tego miała wyrzuty sumienia z powodu tego jak potraktowała Sarosha i Favillae. Na pewno czuli się zagubieni przybyciem do Ordo i nie bardzo wiedzieli co się wokół dzieje, a ona pogorszyła tylko sprawę. Potarła opuszkami palców skronie, bolała ją głowa. Otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Zamierzała przygotować sobie napar, który często wmuszała w Almariel, kiedy tą nękały uporczywe migreny.
    Pogrążona w myślach o mało nie wpadła na fioletowego smoka. Zaskoczona cofnęła się lekko, nie planowała takiego spotkania, ale może dobrze się stało. Uciekanie od problemów nie powinno mieć miejsca w przypadku Przywódców Ordo.
    - Saroshu... Witaj. Dorze się stało, że się spotkaliśmy. Chciałabym przeprosić ciebie, a raczej was za moje zachowanie tamtego wieczoru. Ta sytuacja nie powinna mieć miejsca. Zareagowałam zbyt gwałtownie myśląc, że list który przynieśliście jest od Luthien i Erity. Almariel mi wyjaśniła mój błąd i pokazała zwój. Co prawda nadal nie bardzo wiemy czy przekazywać go Jivreg'owi, ale to już nie powinno być waszym zmartwieniem. Wybaczcie mi.- Poczuła, że ból głowy nasilił się nieznośnie, ukradkiem pomasowała palcami skroń. Dopiero wtedy rozejrzała się i zastanowiła czemu fioletowy smok snuje się korytarzami.
    -Mogę ci w czymś pomóc?

    OdpowiedzUsuń
  22. *Umysłem Almariel pochylonej nad almanachem zawładnęły wspomnienia. Błękitny wzrok skryty za mgłą był dowodem na podróż w czasie, którą właśnie przebywała; wraz z każdym przeczytanym słowem była coraz dalej, coraz dawniej. Milczała. Mulkher obserwował przekomarzanki Favill i Sarosha z pobłażliwym uśmiechem na smoczych wargach, lecz nie pozostawał bierny na tchnienia przeszłości, które leniwie wypływały z księgi wraz z każdą przewróconą stronicą. W pewnym momencie zadrżała mu powieka, potrząsnął łbem, by odegnać mrowienie spowodowane impulsami magii, które wysyłał artefakt. W pewnym momencie powietrze zadrżało, zmętniało, a Almariel odwróciła się, wyprostowała i krzyknęła zaklęcie, wyrzucając z impetem prawą dłoń do przodu. Tuż obok Lawendy i Światła pojawiła się srebrno-biała iluzja, emanująca mdłym światłem, przedstawiająca dwie sylwetki, jeźdźca i smoka. Kontury postaci czasem rozmywały się, by po chwili wrócić do ostrości, dając oku wyraźną wskazówkę, iż są jedynie nietrwałym wytworem maga. Gad był wielkim smokiem Czarnym, potężnie opancerzonym, złudnie podobnym do Mulkhera, lecz zwierzęca wściekłość w jego ślepiach negowała dalsze pokrewieństwa. Jego iluzja szarpała się dziko w więzach, w łańcuchach, które przykuto do posadzki. Jeźdźcem zaś był wysoki czarnowłosy demon, o nietypowej elfiej urodzie, o brązowych oczach, wokół których wytatuowano czarny wzór. Za jego plecami kołysał się leniwie długi ogon, mężczyzna zamknięty był w magicznej pieczęci. Demonica spojrzała w kierunku dawnych uczniów, choć ciężko było stwierdzić, na kogo konkretnie patrzy, gdyż jej tęczówki zniknęły pod białym blaskiem - podtrzymywała istnienie iluzji własnymi połaciami mocy.* Dinigon i Byron, demon i smok z Yan'krel. Pewnego dnia z rozmachem wylądowali na naszych ziemiach i gdy napotkali zwiad, to jest Trivl'aana i Arsi, a potem również i Eldara, zaatakowali. Napastnicy, oślepieni żądzą krwi, byli trudnymi przeciwnikami. Razem z Mulkherem przybyliśmy na odsiecz i zdołaliśmy pomóc zakończyć walkę. Zabraliśmy ich do zamku. *Poczęła mówić, cicho i konkretnie, po czym założyła ręce na piersi. Półuśmiech, jaki wykwitł na jej wargach, był wyjątkowo nieprzyjemny.* Po burzliwych przesłuchaniach, kłótniach i ustaleniach Starszyzna zarządziła sąd. Istnienie tej dwójki napędzała nienawiść, chęć mordu, pogarda dla życia. Byli ucieleśnieniem krzywdy, z którą przysięgliśmy walczyć, mimo to nie chcieliśmy wydawać wyroku pochopnie. Na sądzie zdania były podzielone. *Zamilkła, przykładając palec do skroni, poczęła przechadzać się po pomieszczeniu, krążyć wokół iluzji. Mulkher wyciągnął szyję i pokiwał w zastanowieniu pancernym łbem.*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Byron pochodził z mojej ojczyzny, lecz był z innego plemienia, z Turadu'Um. Odłamu najemników cieszącego się złą sławą, który zawierał układy z innymi stadami w puszczy w zależności od tego, co im się najbardziej w danej chwili opłacało. Ale i stamtąd został wygnany, ochrzczony przydomkiem Furia, gdy naruszył immunitet syna przywódcy jego plemienia i zabił go w brutalny sposób. Kilkanaście lat po tym wydarzeniu nawiązał, jak oni to nazywali - kontrakt z Dinigonem. Do dziś nie wiemy, czy łączyła ich więź jeźdźca ze smokiem, czy po prostu współpracowali razem." *Mruknął gardłowo, mrużąc srebrne ślepia, wspominając zaślepioną gniewem bestię. Almariel pokiwała głową i kontynuowała opowieść.* Dinigon zaś, jeśli wierzyć w jego opowieści, był demonem przywołanym wbrew jego woli na ten świat, a jego jedynym celem było odnalezienie pewnych tajemniczych kluczy, które miały mu zapewnić powrót do domu. Nie doszliśmy do porozumienia; byłam gotowa pomóc mu w opuszczeniu tego świata, ale nie chciałam ryzykować bez badań na temat jego więzi ze smokiem. Podczas procesu odsyłania, mogłabym zamknąć Byrona gdzieś w pośrednim wymiarze... Albo go zabić... Na sądzie było wiele różnych zdań. Wielu chciało ukarać ich za dotychczasowe przewinienia i zbrodnie, których mieli sporo na sumieniu, Baldis nawet zaproponowała uwięzienie ich w innym świecie. Chrysanthe zaś stanęła po ich stronie... Wybuchła kłótnia... *Almariel zmarszczyła brwi i uczyniła prosty, szybki ruch ręką w bok. Iluzja zniknęła, a oczy demonicy powróciły do poprzedniej formy.* Postanowiliśmy wtedy odroczyć sąd. Podjąć badania na temat więzi Dinigona z Byronem, dać ostatnią szansę na rozmowy i dyplomację. Znieśliśmy środki ostrożności... To był błąd. Demon z czarnym smokiem zbiegli z Ordo, w dość niewyjaśniony sposób. Zbadałam zamek po zajściu i zdołałam wychwycić jedynie strzępy potężnej magii w różnych zakamarkach fortecy. Niewykluczone, że ktoś im pomógł... Tak czy siak słuch o nich zaginął. Korespondowałam z władcami, namiestnikami, sołtysami, nawet z samym Korpusem, nikt nic nie wiedział, choć przed ich pojawieniem się w Ordo napływało do mnie sporo informacji o ich dotychczasowych wyczynach. *Zakończyła i spojrzała na Favill i Sarosha w oczekiwaniu na ewentualne pytania.*

      Usuń
  23. Sarosh, odsuń się... Odsuń się, mówię... Zostaw to do cholery ciężkiej! *Najpierw była zgroza. Gabriel szeroko otwartymi oczyma obserwował siany przez smoka chaos. Delikatne naczynka takie jak małe miseczki, talerzyki i parownice wywracały się tylko po to, by zaraz zmienić w kupkę bezużytecznej ceramiki. Maleńkie probówki, banieczki oraz pipety rozpryskiwały się w szklane drzazgi. Ucierpiał nawet moździerz. Moździerz! Niestety, tłuczek od niego stracił główkę... Kiedy jedna z kolb, ta z zielonkawą zawartością, zaczęła niebezpiecznie wirować na krawędzi, Gabriel rzucił się do rozchybotanego regału i złapał naczynie w połowie wychyłu. Widząc wylewającą się, żółtą, nieco glutowatą ciecz, natychmiast zrobił mur z dłoni między nią, a kupką krystalicznego, brązowego proszku. Wygiął się jeszcze bardziej, by kolanem docisnąć denko cynowego kociołka wielkości pięści, w którym coś błękitnego buzowało fioletową pianą po tym, jak do środka dostała się biała granulka. Mimo starań, zabrakło Gabrielowi kończyn zdatnych go czegokolwiek i na podłodze zrobił się taki chlew, jakiego nie da się użyczyć nawet w najbardziej zapuszczonej oborze świata. Oczywiście Sarosh dalej kłapał dziobem i machał ogonem, czym nie polepszał sytuacji. Doprowadzony do pasji mężczyzna, drżąc ze złości i miotając iskry podejrzanie rozjarzonymi oczyma popatrzył na smoka.* ANI-SŁOWA-WIĘCEJ! *Zazgrzytał zębami. Wiedząc, iż niewiele już zdziała, a i jeszcze mniej może się wydarzyć z udziałem substancji ostałych na stanowisku pracy pozostawił bałagan samemu sobie. Podszedł do Sarosha, wyrwał mu księgę ze szponów, po czym z szerokiego zamachu zdzielił nią gadzi czerep. Rzecz jasna, huku było więcej aniżeli samej szkody, ponieważ gęsta grzywa w dużej mierze zamortyzowała cios. To metalowe okucia tak głośno zadzwoniły po uderzeniu w rogi. Gabriel wskazał najpierw almanach, później wycelował sobie palcem w skroń.* Ta księga jest NIEWAŻNA, bo większość jej treści ZNAM na PAMIĘĆ. *Wyraźnie akcentował poszczególne słowa, modląc się w duszy, by nadpobudliwa bestia ich wysłuchała. Szczerze wątpił, czy tak się faktycznie stało, chwycił Światło za szczękę i wykręcił mu łeb w stronę regału. Z blatu wciąż skapywało pomarańczowe coś. Swe kazanie zaczął dość słodkim głosem, który stopniowo przechodził we wściekły ton.* Mój drogi Puszku... Czy zdajesz sobie sprawę ile ja łapówek dałem, z iloma ludźmi musiałem się układać i ile czasu poświęcić, aby sprowadzić większość tych ingrediencji? Ile pieniędzy musiałem wydać i ile włamań wykonać, żeby zdobyć tę aparaturę? Za sam proszek alhedryjski - ten szmaragdowy puder, o tam, wysypany do kałuży wyciągu z figrusa, tego żółtego, oleistego płynu - zapłaciłem więcej niż wart byłby Twój róg, gdybym go Ci zaraz wyrwał i sprzedał by pokryć szkody! Tu są! - BYŁY! - przechowywane delikatne i drogie przedmioty! Już Mulkher na scenie w kohirskim teatrze wykazywałby więcej gracji niż Ty tutaj! *Puścił smoka i stanął przed regałem, w zasadzie nie wiedząc w co ręce wsadzić. Schylił się po niewielki talerzyk, który z trzaskiem rozpadł się i w dłoni Gabriela został tylko kawałeczek porcelany. Nie wytrzymał. Warczał wojowniczo do przestrzeni przed sobą, co chwila opuszczał ramiona i z powrotem podnosił je go głowy, gotów rwać sobie włosy garściami. Wściekły kopnął wiadro z wodą, bo musiał się na czymś wyładować. Gabriel lubił naukę, alchemię w szczególności, i nie ważne, jak ekscentrycznie pochodził do tematu, fakt ten pozostawał faktem równie niewzruszonym, co wisielczy humor Jivrega. Powszechnie wiadomo, że wszyscy z bożej łaski uczeni nienawidzą, gdy ktoś wtrąca się do ich badań, a już gotowi są zabić tego, kto dewastuje ich pracownię...*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. *Mężczyzna łaził z jednego końca pracowni do drugiego, niczym lew po klatce. Na dodatek coś w kółko mamrotał do siebie.* Jak tak można... Zero szacunku dla... Gracji tyle co... *Dłuższą chwilę zajęło mu opanowanie emocji. Westchnął z boleścią, uświadamiając sobie, że sam musi wszystko ostrożnie posprzątać, bo w tej kwestii nie ma co liczyć na Sarosha. Ledwo schylił się po pierwszą brunatną grudkę leżącą koło paleniska, kiedy usłyszał dziwne prychanie smoka. Obejrzał się i zbladł. Skoczył przed Wilka z wyciągniętymi przed siebie ramionami.* Nie oblizuj się! *Wrzasnął z paniką w głosie.* Niech Cię bogowie bronią przed oblizywaniem nosa! Czekaj, zaraz coś wymyślę...! *Doskoczył do stanowiska i zaczął się miotać między półkami, za każdym razem odkrywając, iż składnik, którego potrzebował, już nie ma tam swojego miejsca. Mruczał pod nosem, jakby to pomagało mu skupić się i znaleźć zamienniki. Zgarnął glinianą miseczkę, kolbę z perlistą mieszaniną, słoik z pomarańczowymi drobinami, laseczkę czegoś brązowego i nabrał kubek wody. Najpierw zmieszał ciecze, nalewając koloidu dość oszczędnie. W dłoniach roztarł zadziwiająco kruchy patyczek, na koniec doprawił pomarańczowymi grudkami. Całość wymieszał ocalałą szklaną pałeczką do postaci kleistej, burej substancji. Usiadł na podłodze i chwilę zajęło mu przekonanie smoka, by zbliżył pysk. Metalową szpatułką zaczął nakładać autorski "balsam" na biały pyłek, którym nos Sarosha był upaprany, ale dość szybko okazało się, iż operacja wcale łatwą nie będzie. Gabriel oskarżycielsko wskazał go łopatką.* Mam donieść Arsi, że prujesz się jak baba, bo Cię ciągnie parę kłaczków koło nosa? Będzie zachwycona! ...Nie? To nie marudź i kładź pysk z powrotem na kolano. *Zabrał się z powrotem do pracy, chociaż zauważalnie delikatniej. Nakładał maź długo i grubą warstwą, przy tym bardzo dokładnie. Skończywszy nareszcie, podrapał smoka po grzbiecie pyska na znak, że może już usiąść normalnie.* I co, takie straszne? Teraz przynajmniej nie wybuchniesz... Zdrap to za 10 minut. Tylko dokładnie, inaczej futro Ci się odbarwi. *Zabrał sprzęty i zaczął myć dokładnie w wiadrze. Szorował je uparcie, później szorował dłonie, które bezceremonialnie wytarł w swoją nieodłączną płachtę. Usiadł na taborecie przy palenisku i zaczął oglądać mocno zużyty pergamin wydobyty z jednej z kieszeni kamizeli. Spoglądanie pod światło ujawniło, iż jest to jakaś mapka. Gabriel, usłyszawszy ciche mruki Sarosha, skomentował lakonicznie...* ...Ano gorzkie.

      Usuń
  24. -A może to właśnie Aerlin i Jivreg byliby skłonni dokończyć wasze szkolenie? Nie będziesz wiedziała dopóki nie zapytacie, a im da szansę na oderwanie myśli od własnych zmartwień i problemów. Tak jak sama mówisz. Na mnie nie patrz, kiepski byłby ze mnie nauczyciel. Przy takiej uczennicy nie byłbym w stanie nawet dobrze się skupić na nauczaniu.- Puścił do niej oczko i uśmiechnął się zawadiacko.- Jeśli chodzi zaś o te twoje umiejętności... To zależy, które zapragniesz mi pokazać, umiem się dostosować. Kandydata znalazłaś w sam raz.- Zaśmiał się głośno i spiął Kougar'a zmuszając go do biegu.***
    Podobała mu się... Nie tylko jej wygląd, ale również to jak się zachowywała. Jak bawiła się z nim w kotka i myszkę, nie pesząc się przy tym. Alix, płomiennowłosa elfka, z którą spędził bardzo przyjemne chwile, była dojrzała i świadoma swojej seksualności. Triv'owi do tej pory śniło się po nocach to, z jaką pasją oddawali się tamtej nocy namiętności, a do niedoświadczonych nie należał. Favill natomiast chciała sprawiać wrażenie doświadczonej, przebijała się jednak przez nią niewinność i swoista młodzieńcza naiwność. Chciała by uznał ją za śmiałą i zdecydowaną, ale Łowca nie do końca wierzył w prawdziwość pozy jaką przedstawiała. Kiedy pogłaskała go po skrzydle, uśmiechnął się lekko, nie zdziwił się kiedy nagle przerwała spłoszona obecnością własnego smoka. Triv wyczuwał jego aurę już wcześniej. Śmiała, fioletowowłosa Favill wycofała się nagle jakby wstydziła się tego, że Sarosh może zobaczyć ich razem, połączonych pocałunkiem. Nie przeszkadzało mu to jednak. Lubił takie gry.
    - Oczywiście... Nie martw się, nie przeszkadza mi to. Z pewnością mamy jeszcze przed sobą wiele wieczorów. Będzie czas i na to by pobyć tylko we dwoje. A teraz idź już. Zmarzłaś. Niedługo do was dołączę.- Nachylił się i pocałował ją lekko w policzek, w miejsce między kącikiem jej ust, a fioletowym tatuażem. Wypuścił ją z objęć i złapał Kougar'a za wodze. Posłał jej ostatnie spojrzenie i skierował swoje kroki w kierunku stajni. Zrobiło się już całkiem ciemno, dlatego szybko zniknęli z oczu zarówno dziewczynie, jak i jej smokowi.

    OdpowiedzUsuń